Pokusa niespodziewanie może być siłą mobilizującą dla małżeństwa.  

 

Moja rada: skłoń się ku małżeństwu, uciekaj od pokusy. Nawet jeśli masz ochotę zrobić odwrotnie. Katherine Willis Pershey

Zanim zdradzisz, czyli okazja nie musi czynić złodzieja

Aktorka Eva Amurri Martino, córka Susan Sarandon, napisała kiedyś na swoim blogu „Happily Eva After” notkę pod tytułem „Niania-gate 2.0”, w której opowiedziała historię byłej opiekunki swojej córeczki. Pod nieobecność Evy, niania wysłała jej mężowi SMS-a, nakłaniając go do zdrady.Tak mniej więcej wyglądał kres wielu znanych małżeństw, choćby Arnolda Schwarzennegera, Jude’a Law, Bena Afflecka.

Mąż Amurri Martino – były piłkarz, komentator sportowy w telewizji NBC, Kyle Martino – dopisał jednak do tej historii inne zakończenie. Doprowadził do konfrontacji z nianią, zwolnił ją i o wszystkim opowiedział żonie.

Publicystka Katherine Willis Pershey z pewnością zaaprobowałaby takie rozwiązanie. W swojej książce („Very Married: Field Notes on Love and Fidelity”), zachęca pary do bezwzględnej szczerości, gdy coś – lub ktoś – zagraża ich małżeństwu.

Jak pisze, kilka lat temu sama zadurzyła się w znajomym i choć nigdy mu o tym nie powiedziała ani nie zrobiła nic w tym kierunku, uznała, że sprawa jest poważna i wymaga zdecydowanej reakcji. Pisze:

Zrobiłam jedyną rzecz, jaka przyszła mi do głowy: o wszystkim powiedziałam mężowi. Nawet jeśli nie było o czym mówić, och, ależ byłam zadowolona, że idę do niego z czystym sumieniem! – rozmowa niosła ze sobą pewne ryzyko. Czy

Benjamina nie zrani fakt, że jego żona, choć nie uległa pokusie, jednak jej doświadczyła? Tak, zraniło go to. Ale zniósł ten ból, bo zrozumiał, że jestem godna jego zaufania. Sprawdzono mnie i wyszłam z tej próby zwycięsko.

Willis Pershey powiedziała mi, że najlepsza rada dla mężów i żon, zainteresowanych kimś innym, to „skłonić się ku małżeństwu, uciekać od pokusy”. Choć przyznaje, że często ma się ochotę zrobić odwrotnie.

Dlaczego ludzie zdradzają

Zdradzają i kobiety i mężczyźni, przy czym, w przeciwieństwie do powszechnej opinii, panie robią to równie często, jak panowie.

Jednak powody, dla których zdradzają kobiety, są inne. Mężczyźni szukają seksu, a kobieta, która zdradza, pragnie emocjonalnej bliskości i akceptacji.

Sabine Miller*, odpowiedzialna za zakupy odzieżowe w dużym domu handlowym i matka dwójki dzieci, wyznaje, że kilka lat temu miała wielką ochotę zdradzić męża.

Kiedy dzieci chodziły jeszcze do przedszkola, oboje z mężem byliśmy tak wyczerpani obowiązkami związanymi z opieką nad nimi, naszą pracą zawodową i koniecznością znalezienia „czasu dla rodziny”, że dla nas dwojga zostawało naprawdę niewiele – opowiada Miller. – Zaczęliśmy się od siebie oddalać.

Kiedy jeden z handlowców, z którym pracowała – sama przyznaje, że był „zabójczo przystojny” – zaczął się nią interesować, poczuła się, jak mówi, fantastycznie.

Do niczego nie doszło – mówi. – Ale byłam przerażona tym, jak świetnie się przy nim czułam i jak wyczekiwałam spotkań z nim. Wiedziałam, że muszę trzymać się mocno przysięgi złożonej mężowi.

Miller mówi, że po tym „zagrożeniu niewiernością”, kiedy czuje się niedoceniona lub oddala się od męża, zaczyna z nim rozmawiać.

„Zamiast zostawić rzecz w spokoju albo, co gorsza, gotować się wewnętrznie, mówię Markowi, co czuję. Staramy się zapewnić sobie czas we dwoje, żeby być znów razem”.

Zdrada. Niepokojące znaki

Specjalista od spraw małżeńskich John Gottman napisał, że „nieszczęśliwe małżeństwa są do siebie podobne” i podążają „tą samą, szczególną spiralą w dół, aż do smutnego końca”.Pierwszy próg, jaki napotyka para niesiona z prądem małżeńskich zawirowań, składa się z czterech fatalnych metod interakcji, które udaremniają próby porozumienia”, pisze Gottman. „W miarę umacniania się tych nawyków, mąż i żona skupiają się coraz bardziej na eskalowaniu uczucia negacji i napięcia w małżeństwie. W końcu stają się głusi na wzajemne próby pojednania. Każdy kolejny jeździec Apokalipsy przygotowuje drogę następnemu, podstępnie tratując małżeństwo, które przecież zaczęło się tak obiecująco.

Według Gottmana, ci czterej „jeźdźcy” to

krytykowanie, pogarda, zachowanie defensywne i izolowanie się.

Pogarda, jak pisze, jest najgorsza z całej czwórki, a syci się „długo podsycanym negatywnym myśleniem o partnerze”. Wśród oznak pogardy wymienia wyzwiska, przewracanie oczami i inne przejawy niechęci. Pogarda zatruwa, ostrzega Gottman.

 

Jak zmienić bieg spraw

Nawet kiedy pogarda i pozostali „jeźdźcy” zagościli w domu na stałe, jest jeszcze nadzieja. Gottman radzi, by mąż i żona uruchomili „mechanizmy naprawcze”, nawet gdyby miało to oznaczać trudne rozmowy. Słowa, wypowiadane nawet „z irytacją albo z bólem”, według Gottmana są skutecznym lekarstwem na małżeńskie rany.

Jakie to mechanizmy? „Szczęśliwe małżeństwa używają podczas kłótni pewnych zdań i czynności, by zapobiec wymknięciu się spraw spod kontroli”, pisze. Te pojednawcze gesty działają jak klej, który spaja małżeństwo w trudnym chwilach.

Polecane przez Gottmana mechanizmy naprawcze:

Komentowanie procesu komunikacji zdaniami: „Proszę, pozwól mi skończyć”, „Odbiegamy od tematu” lub „To rani moje uczucia”.

Komentowanie na bieżąco tego, co się dzieje, zamiast wypominania dawnych uraz poniewczasie.

Przypominanie partnerowi, że podziwiasz go i współczujesz z nim, nawet jeśli właśnie się kłócicie.

Stosowanie wyrażeń w rodzaju „Tak, rozumiem” lub „Mów dalej” w trakcie rozmowy. Gottman twierdzi, że są to „małe psychologiczne pieszczoty, w których stabilne pary osiągają mistrzostwo”.

Na koniec warto wiedzieć, że choć nie zawsze da się uniknąć małżeńskich kłótni czy pokus, można wybrać sposób, jak sobie z nimi poradzimy. A wspólna walka przeciwko czemuś, co zagraża małżeństwu, choć niełatwa, wydaje się być najlepszym sposobem na przetrwanie.

 

Na zakończenie notki „Niania-gate 2.0” Amurri Martino pisze, jak historia przebiegłej niani wpłynęła na jej relacje z mężem.O dziwo, to kuriozalne doświadczenie z nianią zbliżyło nas do siebie jeszcze bardziej. Mieliśmy chwile pełne ogromnego napięcia, ale też była to przygoda.

Cóż, które dobre małżeństwo nie jest przygodą?

* imię i nazwisko zmienione dla zachowania anonimowości

Foto: Trinette Reed/Stocksy United

Autor: Jennifer Grant, Aleteia pl

 

Jestem zachwycony pięknem mojej żony.

Na jej ciele czas odcisnął swoje ślady. Mam głęboki szacunek i poważanie do jej zmarszczek, które pojawiły się na jej twarzy, pękających naczynek krwionośnych  na nogach, rozstępach na ciele, ponieważ to w

wszystko pojawiło się w czasie  drogi, którą wspólnie przeszliśmy pokonując trudności, zmagając się z kryzysami, walcząc i ucząc się, padając i podnosząc się, wykuwając w tym wszystkim miłość, która jest nierozerwalną więzią . Figura mojej żony jest daleka od wykreowanych dziś norm.

W jej charakterze wciąż znajdują się cechy, które mnie irytują.

Jestem świadomy jej wad.

A jednak jest piękna……. Jest to po prostu najlepsza kobieta dla mnie.

 

… z jakich klocków budować ten dom?

Każdą parę małżeńską cechuje przynależność do trzech rodzin. Należą przede wszystkim do samych siebie. Stanowią typ „nowej rodziny”, którą razem zakładają. Jednocześnie należą do „jego” rodziny i do „jej” rodziny.

 

G. i C. są małżeństwem od dwunastu lat i przez większość tego czasu byli ze sobą szczęśliwi, zwłaszcza w pierwszych latach małżeństwa. Oboje są po trzydziestce i mają dwoje dzieci, w wieku ośmiu i sześciu lat. Ostatnio zaczęli się coraz częściej kłócić i niekiedy oburzać na stosunki, jakie każde z nich utrzymuje z innymi ludźmi. G. pochodzi z bardzo zżytej rodziny z małego miasteczka w zachodniej Minnesocie. Utrzymuje

z krewnymi bliski kontakt. Rodzina C. spotyka się na święta, urodziny i podczas lata w rodzinnym domku letniskowym. C. pracuje wraz ze starszym bratem w małej rodzinnej firmie. Rodzice są właścicielami tego przedsiębiorstwa i niekiedy kontrolują C., zwłaszcza gdy jest w pracy.

Na początku małżeństwa G. i C. byli tak zakochani, że niczego tak nie pragnęli, jak spędzać czas ze sobą. Ich małżeństwo było ważniejsze od rodziców, rodzeństwa, przyjaciół i kolegów z pracy. Byli przekonani, że kontakty z innymi są na drugim miejscu, pierwszeń

stwo przyznawali swojemu związkowi. Wracali z pracy do domu, oczekując niecierpliwie wieści, jak minął im dzień. Natomiast święta i wakacje były zawsze pełne stresu. Czerpali wiele przyjemności z przebywania ze sobą i z przyjaciółmi, lecz obydwie rodziny chciały gościć ich na święta, obie rodziny posiadały domki letniskowe, gdzie dorosłe dzieci mogły przyjeżdżać. Mimo że G. i C. kochali swoich rodziców i rodzeństwo, presja i naciski ze strony obydwu rodzin zaczynały ich drażnić.

W pierwszych latach małżeństwa G. i C. odwiedzali regularnie domy swoich rodzin dwa lub trzy razy w ciągu lata, jednak pewne weekendy spędzali z przyjaciółmi. Po urodzeniu pierwszego dziecka G. zaczęła pracować na pół etatu. Gdy pojawiło się drugie dziecko, przestała w ogóle chodzić do pracy. C. natomiast wydłużył godziny pracy, by utrzymać dotychczasowy poziom dochodów. Wskutek dłuższej pracy

C. i narastających potrzeb dzieci mieli dla siebie coraz mniej czasu. Utraciwszy kontakt z koleżankami z pracy, G. zaczynała nawiązywać ponownie bliższe stosunki ze swymi rodzicami i rodzeństwem.

Ponieważ jej siostra także miała małe dziecko i mieszkała w Minneapolis, rozmawiały przez telefon i spotykały się ze sobą dwa lub trzy razy w tygodniu. Czasami ich matka przyjeżdżała do miasta i spędzała czas z córkami i wnuczętami. C. zaczął spędzać coraz więcej czasu ze swym starszym bratem i ojcem. Wychodzili po pracy na drinka, na jesień urządzali polowania, a wiosną i latem łowili ryby. C. spodobały się t

eż bardziej weekendy w domku swoich rodziców. Gdy odwiedzał z G. jej rodzinę, poświęcała czas siostrze i matce, a on nudził się. G. chciała natomiast jeździć na weekendy do domku swoich rodziców, a nie do teściów. Zauważyła,

że gdy udają się z C. w odwiedziny do jego rodziny, on odchodzi na bok z ojcem i bratem. Ona także nie bawiła się już tak dobrze jak niegdyś.

Prawie niezauważalnie G. i C. przestali stawiać swój związek na pierwszym miejscu. Inne kontakty wypełniły czas i przestrzeń, jaki potrzebowali dla siebie. Gdy rozmawialiśmy o tym, co zaszło, zdali sobie sprawę, że muszą ponownie znaleźć skuteczne sposoby na wzmocnienie więzi przyjacielskiej. Mieli nadzieję, że to zmniejszy ich wzajemną niechęć do swoich krewnych. Bardzo wyraźnie zobaczyli, że muszą postawić swój związek na pierwszym miejscu. By ocalić swoje małżeństwo, musieli

dać mu pierwszeństwo przed rodzicami, przyjaciółmi i znajomymi z pracy.

Biblijny fragment o małżeństwie – „opuści człowiek ojca i matkę i złączy się ze swoją żoną” – wskazuje na lojalność względem małżonka, który musi mieć priorytet nawet przed sprawami rodziny, z której się pochodzi.

Dajcie zatem waszemu małżeństwu priorytet

  • Zrób remanent wszystkich szpargałów swego życia. Szpargałami mogą być liczne gadżety, za dużo zajęć, za dużo trosk, zbyt dużo obowiązków, zbyt dużo ludzi. Zapisz przynajmniej kilka z tych szpargałów, których chciałbyś się pozbyć, gdyż mają tendencję odciąga

    nia cię od twych powinności względem partnera. Postaraj się wykonywać to ćwiczenie co sześć miesięcy. Zwróć uwagę, czy usuniętej rzeczy nie zastępujesz nową.

  • Sporządź listę ważnych związków z ludźmi (z dziećmi, rodzicami, dobrymi przyjaciółmi, wspólnikami w pracy, itd.) W skali od 1 do 10 (1 = małe zobowiązania

    i lojalność; 10 = wiele zobowiązań i lojalności) zaznacz numer przy imieniu każdego człowieka. Zwróć uwagę na najwyższe wyniki i zobacz, czy te związki nie zagrażają czasem priorytetowi twego małżeństwa. Pokaż tę listę współmałżonkowi i porównaj ją z jego listą.

  • Spójrz na swe małżeństwo i przemyśl pewne sytuacje, kiedy lojalność względem innego związku przedkładałeś nad swoje małżeństwo. Co się stało? Jak wpłynęło to na twój stosunek do współmałżonka? Jak wpłynęło to na niego samego?

  • Wykonaj poprzednie ćwiczenie z perspektywy współmałżonka: Zastanów się nad sytuacjami, gdy podejrzewałeś swego partnera, że przedkłada lojalność wzgl

    ędem innego związku nad wasze małżeństwo. Jak wpłynęło to na jego stosunek do ciebie? Jak wpłynęło to na ciebie?

  • Jako wyraz dania waszemu związkowi najwyższego priorytetu zaplanuj jakieś ważne wydarzenie i przeżyjcie je razem, na przykład: wyjazd, wspólny urlop, remont mieszkania, zasadzenie drzewa.

Niektórzy ludzie są zmęczeni małżeństwem, ale człowiek nigdy nie znudzi się towarzyszem, który patrzy na świat przez te same, choć jednakowo śmieszne i zniekształcające okulary.
Frank Case

Więcej w książce: Gdy w małżeństwie nie jest łatwo – Lenny Law, Maureen Rogers Law / (fot. shutterstock.com)

7 pomysłów na ożywienie małżeństwa

 

 

 

 

Narzeczeni – mistrzowie twórczości

Wchodzę zziębnięta do domu. Byłam na randce z narzeczonym, więc szczególnie to uczucie zimna mi nie przeszkadza. Było cudnie! Sceneria ośnieżonych Mazur, a my tańczyliśmy w śniegu przy muzyce i świetle samochodu. Śmialiśmy się sami z siebie, bo potykaliśmy się, co chwilę. Z takim właśnie wspomnieniem, wchodzę do domu, w którym siedzą (już) trzy małżeństwa.

Rozmawiają podzieleni na dwie grupy, w której każda za głównego winowajcę różnych życiowych problemów obwiniała grupę przeciwną. Nalałam sobie soku i kiedy miałam już wychodzić jeden z mężów, powiedział tylko za mną: „Z wami też tak będzie. Teraz to patrzenie w oczy, a potem zobaczycie. Codzienność”. Uśmiechnęłam się i wyszłam.

Powzięłam sobie postanowienie, że moja codzienność, nawet jeśli będzie szara i monotonna, to dam jej trochę uroku. Zestawiałam sobie obraz mnie i Lubego z tymi małżeństwami, dumając co się dzieje takiego po ślubie, że ten miłosny czar ulatuje. Wtedy mnie olśniło.

Które z tych małżeństw spontanicznie tańczyło przy muzyce z samochodu pośrodku lasu? Które z nich śmiało się razem? „Do swojego małżeństwa dolejemy twórczości i zawsze będą nam błyszczeć oczy” – z tymi słowami biegającymi po głowie, zasnęłam.

A potem wzięliśmy ślub i… resztę już znacie. Chodzi mi oczywiście o to, że staramy się dolewać do codzienności nieco twórczości Czy zawsze nam to wychodzi? Nie. Pewnie, że nie. Czasami ze zmęczenia zasypiamy z dziećmi, czasami wspólne wypicie herbaty (w ciszy i spokoju) jest szczytem potrzeb na daną chwilę. Pomysłów i sposobów jest wiele. Poniżej pokazuję siedem tych, które wymagają niewielkiego nakładu sił.

Pomysł 1 – notes

Prowadź notes dobrych wspomnień – 94 % par, które pielęgnują dobre wspomnienia (nie wypaczają ich obrazu), są szczęśliwymi parami w przyszłości (wg badań Instytutu Gottmana). Taki notes to w przyszłości świetna pamiątka, ale także pomoc w uświadomieniu sobie, że dzieje się u Was wiele dobrego. W te trudniejsze dni w małżeństwie nie jest to takie oczywiste, prawda? Wtedy właśnie warto zajrzeć do takiego notesu.

Pomysł 2 – słoik

Załóż słoik wdzięczności – dla męża, dzieci, samej siebie – w ten sposób każdego dnia wrzucając karteczkę do słoika z krótkim podziękowaniem dla danej osoby, wyłuskujesz jedną pozytywną rzecz z codzienności. Szczęście to stan „teraz”, który można dostrzec.

Pomysł 3 – liścik

Liściki – pisz miłe słówka na karteczkach i zostawiaj w dziwnych, zaskakujących miejscach. Malutka praktyka, a ile daje radości!

Pomysł 4 – maile i smsy

Pisz maile i smsy – czasami jedno miłe słowo potrafi pozytywnie nastroić nas na cały dzień. Skoro wysyłamy mężowi listę zakupów, to czy nie możemy wysłać jednego smsa więcej z dobrym słowem? Pewnie wiesz, co Twój ukochany lubi i chce od Ciebie usłyszeć.

Pomysł 5 – list miłosny

Listy miłosne lub listy z podziękowaniem za konkretną rzecz – skorzystaj z poczty i wyślij list do swojej ukochanej osoby. Może być to list miłosny lub z podziękowaniem za określoną sferę Waszego życia – za ojcostwo męża, za sferę intymną, za jego pracę zawodową i dbanie o byt rodziny, za troskę o relacje z przyjaciółmi, za odwożenie dzieci do szkoły… Dodanie takiego „formalizmu” przez znaczek na kopercie doda ważności, ale też pokaże staranie.

Pomysł 6 – randka

Zaaranżuj „domową randkę” – nawet w zaciszu domu, kiedy dzieci pójdą spać. Może to być oglądanie filmu lub kolacja przy świecach.

Pomysł 7 – bon

Zrób bon na wypoczynek – dla siebie i dla żony/dla męża – możecie wykorzystać go razem lub oddzielnie. Nawet jeśli wykorzystacie go oddzielnie, Wasz odpoczynek da się odczuć w całym związku.

Ta lista nie powinna mieć końca. Pomysły, wszelkie „twórczości” nich będą dopasowane do Was, dające Wam wolność i radość. To przepis na sukces w doprawianiu małżeństwa twórczością.

Marlena Bessman-Paliwoda

Wreszcie wybaczyłam mężowi. Nie mogłam zrobić nic lepszego. Dla siebie — świadectwo

Chroniąc się przed zranieniem, budowałam mur wokół serca. Sama nie pozwalałam sobie na uzdrowienie.

Słowo „wybaczam ci” było jak haust świeżego powietrza.

Nie mogłam przestać płakać, gdy odtwarzałam w głowie bez końca wieczorne wydarzenia. Czułam się jak po zderzeniu z pociągiem towarowym. Mój mąż powiedział mi wszystko ze szczegółami, przeprosił za to, co zrobił i poprosił o przebaczenie. A ja nie mogłam mu wybaczyć. Nikt przy zdrowych zmysłach nie oczekiwałby ode mnie wybaczenia tego, co mi zrobił – myślałam. Nikt.

 

Złość i rozgoryczenie

Czas mijał. Skupiłam się na codziennych obowiązkach, opiece nad dziećmi, płaceniu rachunków… Mój mąż i ja coraz bardziej oddalaliśmy się od siebie. Mimo że przepraszał za to, jak bardzo mnie zranił, ja dalej obwiniałam go za wiele innych spraw. Uzasadniałam to uczuciem złości, żalu i rozgoryczenia.

W tamtym czasie nie zdawałam sobie z tego sprawy, ale chroniąc siebie przed zranieniem, budowałam w sobie więzienną twierdzę. Nie umiałam przebaczyć.

Pułapka bólu i cierpienia

Pewnego poranka, kiedy szykowałam się do pracy, zerknęłam w lustro. To, co zobaczyłam, jednocześnie wytrąciło mnie z równowagi i zaalarmowało. Wpatrując się w swoje odbicie, zobaczyłam rozgoryczoną, zmizerniałą kobietę, której twarz z trudem rozpoznałam.

Światło w moich oczach wyblakło, skóra była poszarzała i blada. Zamiast zmarszczek od śmiechu miałam głębokie bruzdy od płaczu. Nie podobało mi się to, co zobaczyłam, a jeszcze bardziej to, jak się czułam – znużona, nędzna, samotna.

W tym krótkim momencie w końcu zdałam sobie sprawę, że mur, który zbudowałam wokół swojego serca, nie pozwala na doświadczenie głębokiego uzdrowienia i miłości, których tak desperacko potrzebowałam. Nie mogłam iść naprzód. Czułam się, jakbym była w pułapce niekończącego się koszmaru bólu i cierpienia. Nadszedł czas, by to zmienić. Ale jak?

Przebaczenie to długi proces

Po wielu rozmowach, kłótniach i wylanych łzach, zdecydowaliśmy się z mężem poprosić o pomoc specjalistę. Dzięki temu w sposób dojrzały i pełny zaczęłam rozumieć czym jest (i czym nie jest) przebaczenie.

Przede wszystkim przebaczenie nie było jednorazowym wydarzeniem. To nie tak, że powiedziałabym mojemu mężowi, że mu wybaczyłam i – puf! – całe zranienie i zniszczenie w naszym związku magicznie by zniknęło.

Wręcz przeciwnie, jest to długotrwały proces. Jego pierwszym etapem było rozpoznanie, że zostałam zraniona. To stosunkowo łatwe – byłam przecież zraniona bardzo głęboko. Ale co dalej?

Przebaczenie mojemu mężowi nie oznaczało, że zaakceptowałam to, co zrobił. Nie znaczyło też, że stałam się dla niego popychadłem. Przebaczenie było podarunkiem, który zdecydowałam się ofiarować samej sobie.

Przebaczenie daje wolność

Nigdy nie zapomnę momentu, w którym zdecydowałam się przyjąć przeprosiny męża. Z pewnością była to niełatwa decyzja, a także intencjonalny akt mojej upartej dobrej woli. Nie doświadczyłam przy tym ciepłego uczucia szczęścia rozchodzącego się po żyłach. Ale potem poczułam, jakby ktoś otworzył okno i wpuścił trochę świeżego powietrza do mojego życia. Po wielu miesiącach stłoczenia w samotności i ciemnej więziennej celi poczułam w końcu, że mogę na nowo żyć, ruszać się i oddychać. Wybierając przebaczenie, wybrałam bycie uzdrowioną i wyzwoloną z łańcuchów, które trzymały mnie w niewoli.

Zawsze zachodziłam w głowę nad biblijnym fragmentem, w którym Jezus zapytany: „Ile razy mamy przebaczać, Panie? Siedem razy?”, odpowiada: „Nie siedem razy, ale siedemdziesiąt siedem”. Jednak kiedy zdecydowałam się przebaczyć mężowi, w końcu zrozumiałam te słowa.

 

 

 

W małżeństwie, bardziej niż w innych relacjach, których doświadczyłam, zdarzają się nieustannie okazje do przyjmowania i udzielania przebaczenia. Pamięć o tym, co zrobił mój mąż, czasem daje o sobie znać i wywołuje fale smutku, które znów zalewają we mnie poczucie pokoju. W takich momentach mam wybór: mogę znów zamknąć się w więzieniu, w którym tak długo byłam zniewolona, albo pozbyć się żalu, smutku i gniewu. I nabrać świeżego powietrza, które poczułam, gdy pierwszy raz powiedziałam „wybaczam ci”. Więc znowu, niezależnie od moich odczuć, wybieram przebaczenie i wolność. Siedemdziesiąt siedem razy. Znalazłam klucz.

Heather Anderson Renshaw | Lip 27, 2017

Pojednanie …… od czego zacząć

Od czego zacząć, by się pojednać?

 

 

Do indywidualnego przemyślenia. Na początek zajrzałam do Biblii, w ewangelii Mateusza 5, 20-26 jest napisane

Jezus powiedział do swoich uczniów: „Jeśli wasza sprawiedliwość nie będzie większa niż uczonych w Piśmie i faryzeuszów, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego.
Słyszeliście, że powiedziano przodkom: «Nie zabijaj», a kto by się dopuścił zabójstwa, podlega sądowi.

A Ja wam powiadam: Każdy, kto się gniewa na swego brata, podlega sądowi. A kto by rzekł swemu bratu: «Raka», podlega Wysokiej Radzie. A kto by mu rzekł: «Bezbożniku», podlega karze piekła ognistego.

Jeśli więc przyniesiesz dar swój przed ołtarz i tam wspomnisz, że brat twój ma coś przeciw tobie, zostaw tam dar swój przez ołtarzem, a najpierw idź i pojednaj się z bratem swoim! Potem przyjdź i dar swój ofiaruj!

Pogódź się ze swoim przeciwnikiem szybko, dopóki jesteś z nim w drodze, by cię przeciwnik nie podał sędziemu, a sędzia dozorcy, i aby nie wtrącono cię do więzienia. Zaprawdę, powiadam ci: nie wyjdziesz stamtąd, aż zwrócisz ostatni grosz”.

Aby pojednanie mogło być prawdziwe, obie strony konfliktu powinny uznać swoją odpowiedzialność. Pojednanie może być budowane tylko na prawdzie i sprawiedliwości. Szczere uznanie odpowiedzialności każdej ze stron (lub też przynajmniej gotowość do jej szukania) jest konieczne do autentycznego pojednania. W pojednaniu nie można tuszować wzajemnych krzywd. Dobrze jest, kiedy istnieje wzajemna możliwość wypowiedzenia ich przed sobą. Pojednanie powinno też łączyć się z gotowością naprawienia wyrządzonych krzywd w takim jednak wymiarze, w jakim jest to możliwe. Najczęściej konieczny jest kompromis obu stron połączony z postawą wzajemnego zrozumienia, wyjścia sobie naprzeciw i przebaczenia.

Nie można mówić o trwałym pojednaniu, kiedy jedna strona konfliktu przerzuca w sposób niesprawiedliwy cały ciężar odpowiedzialności na drugą stronę. Nie może też być owocne i skuteczne takie pojednanie, w którym jedna ze stron „dla świętego spokoju”, z chorego poczucia winy lub też źle rozumianej odpowiedzialności bierze całą winę wyłącznie na siebie. Prawdziwe i trwałe pojednanie nie jest możliwe, kiedy jedna strona z obawy o siebie „podkłada się” drugiej. I choć w tej sytuacji może także dojść do zewnętrznego ułożenia wzajemnych relacji, to jednak w sercach pozostaje zwykle odczucie żalu i niesprawiedliwości. Każda ze stron powinna mieć swój udział w pojednaniu na miarę własnej odpowiedzialności oraz własnych możliwości.

Uratowani przed rozwodem

 

Codziennie rozwodzi się blisko sto małżeństw. Ile udałoby się ocalić, gdyby nie tylko w wigilijny wieczór małżonkowie umieli do siebie przemówić ludzkim głosem?

Dzisiaj w Polsce rozpada się co drugie małżeństwo. Biznes na prowadzeniu spraw rozwodowych robią prawnicy. Powoli dołącza do nich przemysł rozrywkowy, chcąc uczynić rozwód już nie tyle mato przykrym, co naturalnym, a nawet przyjemnym przejściem do nowego etapu życia. W czasie organizowanych od czterech lat Targów Rozwodowych mediatorzy udzielają wskazówek, jak rozstać się w „godny, pokojowy” sposób. Firmy cateringowe organizują z tej okazji przyjęcia, a biura turystyczne pomagają zrelaksować się po rozstaniu, proponując wycieczki porozwodowe. Już pierwsza edycja targów przywitała klientów pokazem mody „Twój nowy początek” i „Pokochaj swoją nową teściową”.

Średnia małżeńskiego pożycia w przypadku par decydujących się na rozstanie to 14 lat – wynika z danych GUS-u. Ale nie ma reguł, rozwodzą się małżeństwa z 2-3-letnim stażem i te po kilkudziesięciu wspólnie przeżytych latach. Najstarsi rozwodnicy świata, Bertie i Jessie Woodsowie, rozeszli się w wieku 98 lat.

W Polsce w 2016 r. liczba rozwodów wyniosła prawie 60 tys. W ponad 2/3 przypadków powództwo wnosiły kobiety. Orzeczenie rozwodu z winy żony następuje jednak w niewiele ponad 3 proc: przypadków. Wina męża orzekana jest w 20 proc. rozwodów. Przeważnie – w ponad 70 proc. – sąd nie orzeka winy. W tym wypadku „zgodność” małżonków nie dziwi, bo mogą szybciej zamknąć sprawę, otrzymując przy tym zwrot połowy kosztów pozwu. Najczęściej jako przyczynę rozwodu małżonkowie deklarują niezgodność charakterów (1/3 wszystkich rozwodów), kolejne przyczyny to zdrada lub trwały związek uczuciowy z inną osobą (26 proc.) i alkoholizm (1/5 rozwodów).

– Różnice charakterów występują w przeważającej liczbie małżeństw – uważa Jerzy Grzybowski, lider Ruchu Spotkania Małżeńskie, autor licznych publikacji o tematyce małżeńskiej.

Jednak główną przyczyną rozpadu małżeństw – podkreśla – jest brak umiejętności komunikowania się, prowadzenia dialogu przez małżonków.

Podobnie ocenia Jacek Pulikowski, doradca od 30 lat pracujący z małżonkami. – W głównej mierze przyczyną rozwodu jest niedojrzałość. Słowo dane drugiej osobie już się nie liczy. Przykład z ostatnich dni: mężczyzna, który odszedł od rodziny do drugiej kobiety, na pytanie, co będzie z jego dorastającym synem, odpowiedział mi: „Miał facet pecha”. Dorośli zachowują się jak rozkapryszone dzieci, wchodzą w małżeństwo, aby spełniać swoje zachcianki. Stają się egoistami, a świat utwierdza ich w tym, że mają prawo do własnego szczęścia – mówi Pulikowski. – Ten problem jest dopiero wierzchołkiem góry lodowej, w ślad za nim idzie zazwyczaj konsumpcyjny styl życia. Małżonek staje się czasem kupowanym towarem. Wybieram go sobie, bo mi odpowiada, a kiedy później przestaje mi odpowiadać, to – bazując na emocjach – zmieniam go prawie jak samochód – dodaje Jerzy Grzybowski.

Wpływ na dialog w małżeństwie mają też przeżycia z przeszłości: dorastanie w rodzinie rozbitej czy w rodzinie z problemem alkoholowym. Często małżonkowie nie uświadamiają sobie, w jak dużym stopniu dziedziczą te trudności i jak one odbijają się na ich relacjach. Kolejna – przyczyna leżąca u podstaw małżeńskich kryzysów to niezdolność jednego z małżonków do opuszczenia rodzinnego domu. – Jedno z nich „ciągnie” w kierunku swoich rodziców, chcąc, żeby w jego małżeństwie było tak „jak u niego w domu”. Opinia rodziców staje się ważniejsza od własnego zdania. Sposoby zaspokajania potrzeby kochania i bycia kochanym, uznania, bezpieczeństwa w nowym związku są nieadekwatne do panujących w tamtej rodzinie – wyjaśnia Grzybowski.

I dodaje, że brak odejścia z domu rodzinnego i prawdziwego, a nie tylko formalnego założenia własnej, naprawdę autonomicznej rodziny, jest często przyczyną rozwodu.

– Inna przyczyna kryzysu to sytuacja, kiedy przychodzi – naturalny w małżeństwie – okres rozczarowań. Przestaje się widzieć drugą osobę przez różowe okulary, zmniejsza się często intensywność przeżywania zakochania czy fascynacji. Pojawiają się także uczucia trudne. Małżonkowie błędnie uznają wtedy, że skończyła się miłość. Szukają – jak określa GUS w badaniach statystycznych – „trwałego związku uczuciowego z inną osobą”. Tymczasem miłość to nie tylko uczucia – podkreśla Grzybowski.

Powodem rozwodu może być także chorobliwe podejście do pracy albo problemy z wychowaniem dzieci. Honorata Trzaskalska, kierownik Centrum Psychoterapii Rodzin w Radomiu, ma wiele obserwacji. – Trafia do nas bardzo dużo małżeństw dobrze sytuowanych, w których obydwoje małżonkowie są bardzo aktywni zawodowo. Nie mają czasu na kontakt ze sobą, a najdłuższe ich rozmowy to zwykle te telefoniczne, odbywające się w podróży między pracą a domem. Inna grupa małżonków w kryzysie to ci przychodzący z dzieckiem z problemami. Jak się okazuje, głębokie problemy dziecka, na przykład niechęć do chodzenia do szkoły, opuszczanie zajęć, złe stopnie – to skutek kryzysu między rodzicami. A małżonkom wydawało się, że dziecko nie jest świadome, co się. między nimi dzieje – mówi Trzaskalska.

MÓWISZ I MASZ

Wystarczą trzy miesiące, aby się rozwieść: od złożenia pozwu w sądzie okręgowym do zakończenia sprawy rozwodowej. – Sprawy toczą się tak szybko, że często sami małżonkowie nie mogą uwierzyć, że to już koniec – mówi Antoni Szymański, socjolog, senator zajmujący się polityką rodzinną. Kilka lat temu rozprawę rozwodową poprzedzało posiedzenie pojednawcze. Dawało to czas na ponowne przemyślenie decyzji i wiele par wycofywało pozwy o rozwód. Niestety, z posiedzeń tych zrezygnowano, a mediacje, które miały je zastąpić, nie spełniają tej funkcji, ponieważ są rzadko stosowane.

Osoby pracujące z małżonkami rozwiedzionymi potwierdzają, że gdyby zdecydowani już na rozwód w porę otrzymali pomoc, wiele małżeństw udałoby się uratować. – Trzy na pięć rozwiedzionych par żałuje decyzji o rozwodzie – mówi ks. Marek Kraszewski, znany z pomocy małżeństwom w kryzysie.

W ramach Ruchu Spotkań Małżeńskich prowadzona jest grupa par rozwiedzionych, żyjących w powtórnych związkach niesakramentalnych. – Kiedy w tej kilkunastoosobowej grupie zapytałem ludzi, co chcieliby przekazać parom znajdującym się w sytuacji przed rozwodem, prawie wszyscy stwierdzili: nie dopuścić do rozwodu, troszczyć się o pierwsze małżeństwo – mówi Jerzy Grzybowski. – Nie tylko doświadczenia pracy w tej grupie, ale też liczne listy, które otrzymuję od małżonków rozwiedzionych, potwierdzają tę regułę. Część z nich twierdzi, że żałują decyzji, choć często nie chcą przyznać się do tego nawet przed sobą samym. Będąc w powtórnym związku piszą, że gdyby w przeszłości posiadali taką wiedzę, jak obecnie, postąpiliby inaczej. Rozwód jest wydarzeniem, po którym następuje spadek emocji, nabranie dystansu i czasem chęć szukania kontaktu ze współmałżonkiem. Znam małżeństwa, które po rozwodzie wróciły do siebie – dodaje Grzybowski.

Do decyzji o rozwodzie pośrednio zachęca państwo, dając rozwiedzionym przywileje, o których mogą tylko pomarzyć małżonkowie w pełnych rodzinach. – Wzrost rozwodów nastąpił wówczas, gdy wprowadzono świadczenie: 170 zł na dziecko dla osób samotnie wychowujących dzieci, a więc trzykrotność zasiłku rodzinnego. Wiele osób, które były w trudnej sytuacji materialnej, decydowało wtedy się na rozwód lub seperację. Takie sytuacje miały miejsce zwłaszcza w regionach wschodniej Polski, gdzie odnotowuje się wysokie wskaźniki bezrobocia – mówi Antoni Szymański. – Z tej formy pomocy zrezygnowano, ale utrwaliło się przekonanie, że bycie samotnym w niektórych sprawach ułatwia życie.

– Rozwiedzeni mogą rozliczać podatki wspólnie z dziećmi, czego nie mogą zrobić małżonkowie wspólnie wychowujący dzieci. Samotni mają pierwszeństwo w przyjmowaniu dziecka do przedszkola – zauważa Szymański. Zaznacza jednocześnie, że w najtrudniejszej sytuacji ekonomicznej w Polsce nie są rodziny samotnie wychowujące dzieci, ale rodziny wielodzietne. Podkreśla też, że samotne wychowywanie dziecka to bardzo zły model, skutkujący m.in.: gorszymi wynikami w edukacji, wzrostem przestępczości i chorobami depresyjnymi.

ZIELONE ŚWIATŁO

Jakie sygnały powinny być dla małżonków czerwoną lampką informującą o zagrożeniu rozwodem? – Na początek wzrastająca obojętność na siebie nawzajem, powtarzające się „ciche dni” lub nasilenie awantur. Potem późne powroty z pracy, a nawet znikanie z domu, ukrywanie się z rozmowami przez telefon, popijanie alkoholu i wiele innych zjawisk. Nie czekałbym jednak na takie oznaki – mówi Jerzy Grzybowski. – Warto, by w małżeństwie zawsze było zielone światło, warto pielęgnować miłość, przyglądać się własnym uczuciom, mieć coraz większą świadomość własnego sposobu reagowania w różnych sytuacjach. Starać się coraz bardziej rozumieć, co przeżywa, co mówi współmałżonek, nie oceniać go, starać się nie wykorzystywać jego słabości, nie prowokować trudnych uczuć, być wyrozumiałym na pojawiające się „skoki” emocji – one nie oznaczają, że przestaliśmy się kochać, ale że przeżywamy trudną sytuację, która minie, a która jest dla nas obojga zadaniem.

– Kiedy żyjemy w pośpiechu, kiedy jesteśmy zmęczeni – mówi lider Spotkań Małżeńskich – zmniejsza się nasza odporność na drobne nieporozumienia. Warto o tym pamiętać. Zwykła nauka dialogu może być czasem nieskuteczna, trzeba szukać wtedy pomocy terapeutycznej. Jacek Pulikowski przypomina o podstawowych błędach w relacjach małżeńskich, które mogą doprowadzać do kryzysów, a w ich efekcie do rozstań. – Ludzie wchodząc w małżeństwo nieustannie wypominają sobie, że się od siebie różnią, zamiast cieszyć się tą odmiennością, która jest ich bogactwem. Żona wypomina mężowi, że nie potrafi tak samo jak ona przeżywać wydarzeń radosnych. Oboje nie dbają o wzajemne uczucia, o to, żeby im było ze sobą dobrze. Ranią się nieustannie. Mężowie przestają zabiegać o żony, przynosić kwiaty. Podobne błędy popełniają żony: przestają doceniać swoich mężów. Która z pań mówi: „Co ja bym bez ciebie zrobiła”? Niedoceniani małżonkowie szukają uznania na zewnątrz, co kończy się dla małżeństwa tragicznie – mówi Pulikowski.

Takim sytuacjom trzeba natychmiast zaradzać. – Kiedy psują się uczucia, najlepszą metodą jest troska o nie. Jedna ze stron powinna przerwać ten krąg sprawiania sobie przykrości. Przestać reagować na zaczepki słowne, zacząć okazywać szacunek, miłość – nawet jeśli początkowo jedna ze stron tego nie zauważy, po pewnym czasie może zacząć odpowiadać tak samo. Ważne jest wspólne świętowanie rocznic, wychodzenie do kina, do teatru, wspólne spędzanie wakacji – przekonuje Jacek Pulikowski. – Znam małżeństwo, które odkąd się pobrało, przez 50 lat, każdego 13. dnia miesiąca na pamiątkę ślubu urządza uroczystą kolację.

Co jednak zrobić, kiedy jedno z małżonków pracuje nad związkiem, a druga strona zaczyna odchodzić? – Poddawanie jej naciskom, żeby się zmieniła, przynosi zazwyczaj odwrotny efekt. Zmienić się mogę tylko ja sam – zauważa Jerzy Grzybowski. – Kiedy w związku pojawia się trzecia osoba, nie można całej winy przenosić na współmałżonka. Osoba zdradzana także nie dbała o relacje w małżeństwie, a może nawet swoim zachowaniem doprowadziła do tego, że współmałżonek „nie wytrzymał” i kogoś sobie poszukał. Nie usprawiedliwiam go, ale chcę podkreślić, że przyczyna zdrady leży najczęściej po obu stronach. Brak kontroli nad własnymi emocjami powoduje, że osobę zakochaną w kimś trzecim ogarnia tzw. amok. Nie działają już wtedy żadne argumenty, nawet ten o nierozerwalności małżeństwa, choć taki współmałżonek uważa się osobą wierzącą. Z ludzkiego punktu widzenia jest już wtedy za późno na ratowanie małżeństwa, ale cuda się zdarzają – mówi Grzybowski.

RECEPTA NA TRWAŁOŚĆ

Małżeństwo trzeba stale pielęgnować, by jak najrzadziej dochodziło do konfliktów. Potrzebne jest pogłębianie świadomości, że pomoc jest potrzebna i że nie wolno czekać na kryzys. – Konflikty i kryzysy są w małżeństwie zjawiskiem normalnym. Nie da się ich całkowicie uniknąć. Chodzi jednak o to, by stały się szansą rozwoju i odnowy małżeństwa. Warto się do tego przygotować. Kiedy proponuję małżeństwom wyjazdy na weekend rekolekcyjny Spotkań Małżeńskich, słyszę czasem: „Nam to jest niepotrzebne, jesteśmy dobrym małżeństwem”. Ale taki wyjazd nie jest tylko pomocą dla małżeństw, które aktualnie przeżywają kryzys, ale jest szansą przygotowania się na ewentualne trudności w dialogu w przyszłości – podkreśla Jerzy Grzybowski.

Naukowcy próbują badać, co sprzyja, a co szkodzi trwałości małżeństwa. Anglicy z London School of Economics and Political Science dowodzą, że pomoc mężczyzny w pracach domowych, opiece nad dziećmi i zakupach nie tylko cementuje związek małżeński, ale zmniejsza dwukrotnie ryzyko rozwodu. Inne badania, amerykańskich z kolei uczonych, potwierdzają, że rzadziej rozwodzą się ludzie głęboko wierzący i małżonkowie, którzy razem się modlą.

Duszpasterze pracujący z małżeństwami chrześcijańskimi podkreślają wagę wartości chrześcijańskich: życie chrześcijańskie małżonków, korzystanie z wspólnej modlitwy małżonków i czytania Słowa Bożego. –  Małżeństwo to łaska, która przejawia się tym, że mamy siłę trwania przy małżonku, chociaż pewnie każde miałoby ochotę pójść w swoją stronę – wyjaśnia ks. Marek Kruszewski. – Potrzeba więce jchrześcijan, którzy by pracowali z małżeństwami – podsumowuje.

Bez oferty pomocy z zewnątrz liczba małżeństw zagrożonych rozwodem będzie wzrastać.  Terapeuci są zgodni: brakuje ośrodków pomocy rodzinie.

– Około 300 małżeństw czeka u nas na terapię, a tymczasem każdy miesiąc bez pomocy to zagrożenie rozstaniem – mówi Honorata Trzaskalska z Centrum Pomocy w Radomiu. Nie każde duże miasto może poszczycić się tego rodzaju placówką. W ciągu prawie trzech lat działalności pomoc zyskało 280 rodzin. Placówka działa przy Fundacji Diecezji Radomskiej „Dać sercom nadzieję”, utworzonej przez byłego ordynariusza radomskiego bp. Zygmunta Zimowskiego. W dużych czy w małych miastach, dostępność ośrodków doradczych czy terapeutycznych jest dość słaba. Odrębnym tematem jest ich jakość.

– W jednym z ośrodków moja znajoma otrzymała poradę od psychologa: „Różnica charakterów, proszę dać sobie spokój z ratowaniem małżeństwa” – mówi pani Lidia. Najlepiej więc korzystać z pomocy sprawdzonych, poleconych fachowców. Lukę zaczynają wypełniać kursy komunikacji, dialogu małżeńskiego, rozwiązywania małżeńskich problemów organizowane przez stowarzyszenia chrześcijańskie czy grupy działające przy wspólnotach i kościołach. Jacek Pulikowski w ciągu roku odbywa 100 spotkań weekendowych, na które jako prowadzący zapraszany jest w różne regiony Polski. – Na ostatnie, zatytułowane „Remont małżeński”, przyszło 400 małżeństw – mówi doradca.

Organizowane raz w miesiącu warsztaty Mistrzowskiej Akademii Miłości na warszawskich Bielanach ściągają setki par. Dużym zainteresowaniem małżeństw cieszy się inicjatywa Kościoła Domowego Diecezji Warszawsko-Praskiej, który zaskakuje kolejnymi propozycjami warsztatów. Kolejnym – po bardzo udanej „Samochodowej randce” – jest „Ognioodporny kurs przeciwpożarowy”.

Niestety, nie ma systemowych rozwiązań pomocy rodzinie. – W debacie publicznej problematyka rozwodów i ich społecznych oraz psychologicznych konsekwencji jest pomijana i lekceważona – zauważa Antoni Szymański. Ostatnio Członkowie Zespołu ds. Rodziny Komisji Wspólnej Rządu i Episkopatu Polski w liście otwartym do posłów podkreślali konieczność upowszechnienia mediacji w procesach rozwodowych oraz konieczność rozszerzenia sieci poradni małżeńskich i rodzinnych. Czy trwałość małżeństwa stanie się wartością społeczną? Czy postulaty z listu będą tylko niespełnionymi przedświątecznymi życzeniami?

Wierność to cecha osób najmądrzejszych

  

Wierność, miłość i szczęście. Wydawać by się mogło, że wiemy o nich już wszystko. Okazuje się jednak, że niekoniecznie. Rudolfo Llinás to kolumbijski neuronaukowiec, który większość swojego życia poświęcił na badanie ludzkiego mózgu. Kierował programem NEUROLAB NASA.

Obecnie jest rektorem wydziału neuronanauk i psychologii na Uniwersytecie w Nowym Jorku. Jakiś czas temu udzielił wywiadu, w którym zaskoczył swoich słuchaczy mapą myśli, w której zmienił powszechny pogląd właśnie na wierność, miłość oraz szczęście.

Jego badania dowodzą z punktu widzenia neurologicznego prawdziwości tego, co wielu ludzi już od dawna przyjmowało za pewnik kierując się zdrowym rozsądkiem, doświadczeniem i obserwacją innych osób.

Otóż zdaniem naukowca mózg ludzki jest zamkniętym układem, który jest jedynie „perforowany” przez uczucia. Wskazuje on, że przypomina to nieco pracę komputera, z tą różnicą, że mózg wykazuje się wielką plastycznością i elastycznością oraz kreatywnością: zmienia się, odżywia i rozwija.

„Wierność jest wysiłkiem szlachetnej duszy dążącej do dorównania drugiej duszy, większej niż ona”.

-Goethe-

Według jego rozległych i dogłębnych badań nad działaniem ludzkiego mózgu, nasza struktura intelektualna opiera się na tej emocjonalnej. Najpierw bowiem pojawia się emocja, a później rozsądek. Opinie na temat otaczającego nas świata formujemy nie na rozumowaniu, lecz na tym, co czujemy.

Miłość ma w tym niezwykle ważne miejsce, a wierność – jak się okazuje – jest cechą osób najinteligentniejszych, jak twierdzi Rudolfo Llinás.

Wierność a inteligencja

Rudolfo Llinás wskazuje, że obszar mózgu odpowiedzialny za emocje to jedna z najstarszych jego części. Rozwinęła się jako jedna z pierwszych. Zdaniem naukowca, „to w łotrowskim mózgu istot takich jak gady nie ma nic innego, jak czyste wzorce działania. Dlatego podchodzą lub odchodzą, gdy chcą jeść, atakują, gdy chcą się bronić i kopulują,  gdy chcą się rozmnożyć”.

Miłość ma swoje korzenie w tym samym obszarze mózgu. Obejmuje ona jednak odmienne funkcje fizjologiczne. Miłość zdaniem Llinás’a jest jak coś słodkiego. Kto jest zakochany, zmienia się w łasucha. Chce więcej i więcej miłości od kogoś, kogo kocha. Jak dodaje naukowiec, „z nadmiaru miłości jeszcze nikt nie umarł”.

Miłość, zdaniem badacza, z punktu widzenia fizjologicznego nie jest jak ćwiczenia fizyczne, lecz jak taniec.

Opisując tak znaną i osławioną „miłość wieczną” mówi:Jest on domeną ludzi mądrych. Ludzi, którzy wytwarzają i dbają o stałe wzorce postępowania. Widzą partnera jako przedłużenie siebie, odpowiedzialnie dbają i są zadbani. Wiedzą, że nie będzie w tym związku ciosu w plecy”.

Wierność pozwala nam nie marnować niepotrzebnie naszej energii emocjonalnej i intelektualnej. Im bardziej inteligentna jest istota ludzka, tym większe kwestie społeczne stają się centrum jej zainteresowania.

Zajęta problemami ludzkości, odsuwa na bok małe zawirowania i sytuacje, które wprowadzają brak stabilności w jej życie. Pozwala jej to skupić się na bardziej złożonych czynnościach. Dlatego też Llinás podsumowuje, że wieczna miłość to nieskończony taniec neuronów dwojga mądrych ludzi.

Badania nad inteligencją i wiernością

Rodolfo Llinás nie jest jedynym badaczem, który wspominał o związku między inteligencją a wiernością. Badania prowadzone przez doktora Satoshi Kanazawa, specjalistę w psychologii ewolucyjnej, doprowadziły do podobnych wniosków.

W jego badaniach wykazano, że mężczyźni o wyższym ilorazie inteligencji (powyżej 106) znacznie bardziej cenią sobie wierność swojej partnerki. W przypadku kobiet sprawa ma się inaczej: wszystkie one cenią wierność u swojego partnera i nie ma to żadnego związku z ich ilorazem inteligencji.

Wspomniane badania dowiodły, że monogamia stanowi wyższy poziom ewolucji ludzkiej. Początkowo istoty ludzkie były ściśle przywiązane do instynktownych zachowań typowych dla ssaków. Skłaniało to człowieka do poligamii.

Ale zarówno w historii ludzkości jak i w życiu każdego mężczyzny monogamia zdaje się być wyższym poziomem rozwoju. Szczerze mówiąc, niewierność wymaga całego mnóstwa czasu wolnego i sporej gotowości emocjonalnej, by znosić konflikty i napięte sytuacje.

Gdy większa część naszego czasu jest zajęta, znacznie trudniej jest zużyć sporą jego część na intrygi i strategie powiązane z niewiernością. Bywa, że brakuje nam również energii emocjonalnej na to, by płacić wysoką cenę za działanie w ukryciu, unikając bycia przyłapanym na dwulicowości. Bycie fałszywym zwyczajnie męczy.

Okazuje się, że ustanowienie trwałego związku i umacnianie go jest wyjściem znacznie mądrzejszym, niż przeskakiwanie od partnera do partnera. Monogamia może być źródłem wielkiego szczęścia i prawdziwej satysfakcji. Nie jest ona żadnym poświęceniem.

 

 

 

 

 

 

 

Jak wszystko, co w świecie ludzi prezentuje jakąś wartość, wymaga wysiłków. Daje nam jednak znacznie więcej. Jeżeli bowiem życie człowieka skupia się na wielkich sprawach, partner lub partnerka – wierny towarzysz w podróży to nieoceniony skarb.

I na odwrót – jeśli życie skupia się na tym, co powierzchowne, stabilny zw

 

iązek i wierność utrudniają kultywowanie błahostek i powierzchowność.

 

Wiedziałeś, że możesz być bohaterem? – tata na medal

Twoje dziecko z każdej strony atakują celebryci, telewizyjne, plastikowe wzorce, z których może się nauczyć jedynie, jak wydawać jeszcze więcej twoich pieniędzy i jak iść na łatwiznę w każdej możliwej dziedzinie życia. Czy w takiej sytuacji możesz jeszcze być bohaterem dla własnego potomka?

W dzisiejszych czasach coraz więcej firm płaci gwiazdom największego formatu za promowanie określonych produktów. Są przekonane, że znana twarz zachęci ludzi do kupowania danego napoju, linii ubrań czy nawet do zmiany stylu życia. Na działanie marketingowców szczególnie są narażone nastolatki. Dzieci chętnie czytają kolorowe czasopisma i oglądają filmy oraz programy z udziałem gwiazd muzyki, sportu, kina i telewizji. Celebryci wyrażają swoje opinie, emanując blaskiem i prestiżem, i zachowując się tak, jakby byli autorytetami w każdej dziedzinie.

Dla ojca może to być przytłaczające. Myślisz sobie: jaki mogę mieć wpływ na swoje dzieci, skoro one tak chętnie słuchają głosów promujących niemoralne zachowania, konsumpcjonizm i brak umiaru?

Na szczęście nie jest tak źle. Naukowcy wielokrotnie dowiedli, że dzieci (zwłaszcza nastolatki) zwracają się w pierwszej kolejności do rodziców, gdy potrzebują rady odnośnie ważnych obszarów ich życia. Narkotyki, seks, zachowanie w szkole, znajomi, pieniądze (możesz dodać tu jeszcze inne ważne sprawy) — o tym wszystkim chcą usłyszeć w pierwszej kolejności od nas.

Jeśli odrzucisz okazję do podjęcia dialogu ze swoimi dziećmi, jeśli będziesz unikał trudnych tematów i zrezygnujesz z tej wspaniałej okazji zaangażowania się w ich życie, zaczną one szukać pomocy gdzieś indziej.

Może twoja twarz nie zdobi okładek kolorowych magazynów. Może nie wymieniasz swoich poglądów z prezenterami MTV, a twoje opinie nie stanowią głównego punktu programu Ewy Drzyzgi poświęconego nastolatkom po odwyku. Ale to ty jesteś ich bohaterem. Opinia rodziców znaczy dla nastolatków więcej, niż ci się wydaje — jest dużo ważniejsza niż to, co mówią gwiazdy, ponieważ w głębi serca twoje dzieci wiedzą, że je kochasz i że chcesz dla nich jak najlepiej. A to jest dla nich bardzo ważne.

Dlatego wykorzystaj swoją możliwość i zostań prawdziwym herosem dla swojego syna czy córki. Pomoże ci w tym kilka poniższych wskazówek, jak budować swój autorytet w oczach dziecka:

Nie musisz być wielki, silny i wszystkomogący. Pokaż sowim dzieciom kim jest Bóg i jaki ma plan dla ich życia. Módl się z dziećmi i o dzieci. Świetnie kiedy wiesz jak doradzić i wesprzeć swoje dziecko w potrzebie.

Mów prawdę, nie kłam, nie ukrywaj przed nim istotnych rzeczy, nawet, jeśli popełnisz błąd. Stosuj największa wartość, jaką jest miłość. Pokaż, że potrafisz przepraszać i że kochasz i szanujesz innych ludzi. Nie używaj przemocy i nie oszukuj. Bądź uczynny, kochaj i pomagaj innym.

Rozmawiaj z dzieckiem. Pokazuj mu świat, pokazuj mu boże obietnice – tłumacz, z czego wynikają pewne zjawiska, wyjaśniaj zasady, jakie rządzą w życiu. Mów, jak jest, ale także, jak być powinno. Wzbudzaj refleksyjność w swoim dziecku, wspólnie szukając odpowiedzi na ważne pytania. Traktuj poważnie jego hipotezy i odnoś się do jego postaw z szacunkiem.

Bądź konsekwentny i spełniaj dane obietnice. Przestrzegaj zasad, jakie zawarte są w biblii oraz tych które ustaliłeś sam lub jakie ustaliła twoja rodzina. Jeśli musisz skarcić dziecko w imię tych zasad – zrób to, ale nie bądź przesadnie surowy i nie działaj w emocjach. Nie ma czegoś takiego, jak słuszny gniew na dziecko. Wysłuchaj jego argumentów i postaraj się zrozumieć i uszanuj jego punkt widzenia. Nie krzycz, lecz wytłumacz.

Kochaj i szanuj swoje dziecko. I nie ukrywaj przed nim tych uczuć – mów o nich, podkreślaj, że jest dla ciebie ważne i dawaj temu dowód swoim postępowaniem na co dzień. Akceptuj to, jakim jest i ufaj mu.

Czas spędzany z dzieckiem poświęcaj mu całkowicie. Nie załatwiaj w tym czasie służbowych telefonów, maili czy zaległości w lekturze gazet. Bądź z nim w 100 procentach, śmiej się z nim, baw, ucz. Bądź z nim w szczególnych momentach życia – na ważnym meczu, u lekarza i w dniu egzaminu.

Zostań jego przyjacielem – motywuj, chwal, pomagaj, wspieraj, miej dla niego dobrą radę. Pokaż, że zawsze można na ciebie liczyć.

Bohaterem dla swojego dziecka stajesz się, gdy ono się rodzi. A potem musisz ciężko pracować, by tę pozycję utrzymać. Pamiętaj, że z czasem w jego życiu pojawią się inne autorytety, inni herosi. To naturalny proces. Jednak twoją rolą jest nauczenie go, by szukał w życiu przede wszystkim dobrych wzorców, które ty pokażesz mu jako pierwszy.

Z podziękowaniem dla : Juliusza Strykowskiego oraz Brunona Nowakowskiego

Zdrada to jeszcze nie koniec małżeństwa

Kiedy pracowałam w poradni rodzinnej, często się zastanawiałam, jak pomóc małżeństwom w sytuacji zdrady. Zawsze sądziłam, że to najboleśniejsza rana dla związku. Nigdy nie przypuszczałam, że mnie dotknie taki cios. Pewnego dnia, po 18 latach małżeństwa, mąż oświadczył, że odchodzi do innej kobiety. W jednym momencie wszystko runęło. O nic podobnego nawet go nie podejrzewałam. Zachowałam na tyle trzeźwy umysł, że od razu sprzeciwiłam się jego odejściu. Pierwsza myśl, która przyszła mi do głowy, to stwierdzenie:

„Ja ciebie nie wydam na potępienie”.

Pan Bóg dał mi siłę, bym się nie poddała. Mąż był przekonany, że wyrzucę go z domu. Był zaskoczony moją postawą. Wiedziałam, że drogą małżeństwa jest wzajemne uświęcanie się. Uznałam, że to na mnie spoczywa odpowiedzialność za zbawienie współmałżonka, dlatego postanowiłam tak łatwo się nie poddawać…

…czytaj dalej