Wreszcie wybaczyłam mężowi. Nie mogłam zrobić nic lepszego. Dla siebie — świadectwo

Chroniąc się przed zranieniem, budowałam mur wokół serca. Sama nie pozwalałam sobie na uzdrowienie.

Słowo „wybaczam ci” było jak haust świeżego powietrza.

Nie mogłam przestać płakać, gdy odtwarzałam w głowie bez końca wieczorne wydarzenia. Czułam się jak po zderzeniu z pociągiem towarowym. Mój mąż powiedział mi wszystko ze szczegółami, przeprosił za to, co zrobił i poprosił o przebaczenie. A ja nie mogłam mu wybaczyć. Nikt przy zdrowych zmysłach nie oczekiwałby ode mnie wybaczenia tego, co mi zrobił – myślałam. Nikt.

 

Złość i rozgoryczenie

Czas mijał. Skupiłam się na codziennych obowiązkach, opiece nad dziećmi, płaceniu rachunków… Mój mąż i ja coraz bardziej oddalaliśmy się od siebie. Mimo że przepraszał za to, jak bardzo mnie zranił, ja dalej obwiniałam go za wiele innych spraw. Uzasadniałam to uczuciem złości, żalu i rozgoryczenia.

W tamtym czasie nie zdawałam sobie z tego sprawy, ale chroniąc siebie przed zranieniem, budowałam w sobie więzienną twierdzę. Nie umiałam przebaczyć.

Pułapka bólu i cierpienia

Pewnego poranka, kiedy szykowałam się do pracy, zerknęłam w lustro. To, co zobaczyłam, jednocześnie wytrąciło mnie z równowagi i zaalarmowało. Wpatrując się w swoje odbicie, zobaczyłam rozgoryczoną, zmizerniałą kobietę, której twarz z trudem rozpoznałam.

Światło w moich oczach wyblakło, skóra była poszarzała i blada. Zamiast zmarszczek od śmiechu miałam głębokie bruzdy od płaczu. Nie podobało mi się to, co zobaczyłam, a jeszcze bardziej to, jak się czułam – znużona, nędzna, samotna.

W tym krótkim momencie w końcu zdałam sobie sprawę, że mur, który zbudowałam wokół swojego serca, nie pozwala na doświadczenie głębokiego uzdrowienia i miłości, których tak desperacko potrzebowałam. Nie mogłam iść naprzód. Czułam się, jakbym była w pułapce niekończącego się koszmaru bólu i cierpienia. Nadszedł czas, by to zmienić. Ale jak?

Przebaczenie to długi proces

Po wielu rozmowach, kłótniach i wylanych łzach, zdecydowaliśmy się z mężem poprosić o pomoc specjalistę. Dzięki temu w sposób dojrzały i pełny zaczęłam rozumieć czym jest (i czym nie jest) przebaczenie.

Przede wszystkim przebaczenie nie było jednorazowym wydarzeniem. To nie tak, że powiedziałabym mojemu mężowi, że mu wybaczyłam i – puf! – całe zranienie i zniszczenie w naszym związku magicznie by zniknęło.

Wręcz przeciwnie, jest to długotrwały proces. Jego pierwszym etapem było rozpoznanie, że zostałam zraniona. To stosunkowo łatwe – byłam przecież zraniona bardzo głęboko. Ale co dalej?

Przebaczenie mojemu mężowi nie oznaczało, że zaakceptowałam to, co zrobił. Nie znaczyło też, że stałam się dla niego popychadłem. Przebaczenie było podarunkiem, który zdecydowałam się ofiarować samej sobie.

Przebaczenie daje wolność

Nigdy nie zapomnę momentu, w którym zdecydowałam się przyjąć przeprosiny męża. Z pewnością była to niełatwa decyzja, a także intencjonalny akt mojej upartej dobrej woli. Nie doświadczyłam przy tym ciepłego uczucia szczęścia rozchodzącego się po żyłach. Ale potem poczułam, jakby ktoś otworzył okno i wpuścił trochę świeżego powietrza do mojego życia. Po wielu miesiącach stłoczenia w samotności i ciemnej więziennej celi poczułam w końcu, że mogę na nowo żyć, ruszać się i oddychać. Wybierając przebaczenie, wybrałam bycie uzdrowioną i wyzwoloną z łańcuchów, które trzymały mnie w niewoli.

Zawsze zachodziłam w głowę nad biblijnym fragmentem, w którym Jezus zapytany: „Ile razy mamy przebaczać, Panie? Siedem razy?”, odpowiada: „Nie siedem razy, ale siedemdziesiąt siedem”. Jednak kiedy zdecydowałam się przebaczyć mężowi, w końcu zrozumiałam te słowa.

 

 

 

W małżeństwie, bardziej niż w innych relacjach, których doświadczyłam, zdarzają się nieustannie okazje do przyjmowania i udzielania przebaczenia. Pamięć o tym, co zrobił mój mąż, czasem daje o sobie znać i wywołuje fale smutku, które znów zalewają we mnie poczucie pokoju. W takich momentach mam wybór: mogę znów zamknąć się w więzieniu, w którym tak długo byłam zniewolona, albo pozbyć się żalu, smutku i gniewu. I nabrać świeżego powietrza, które poczułam, gdy pierwszy raz powiedziałam „wybaczam ci”. Więc znowu, niezależnie od moich odczuć, wybieram przebaczenie i wolność. Siedemdziesiąt siedem razy. Znalazłam klucz.

Heather Anderson Renshaw | Lip 27, 2017

Pojednanie …… od czego zacząć

Od czego zacząć, by się pojednać?

 

 

Do indywidualnego przemyślenia. Na początek zajrzałam do Biblii, w ewangelii Mateusza 5, 20-26 jest napisane

Jezus powiedział do swoich uczniów: „Jeśli wasza sprawiedliwość nie będzie większa niż uczonych w Piśmie i faryzeuszów, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego.
Słyszeliście, że powiedziano przodkom: «Nie zabijaj», a kto by się dopuścił zabójstwa, podlega sądowi.

A Ja wam powiadam: Każdy, kto się gniewa na swego brata, podlega sądowi. A kto by rzekł swemu bratu: «Raka», podlega Wysokiej Radzie. A kto by mu rzekł: «Bezbożniku», podlega karze piekła ognistego.

Jeśli więc przyniesiesz dar swój przed ołtarz i tam wspomnisz, że brat twój ma coś przeciw tobie, zostaw tam dar swój przez ołtarzem, a najpierw idź i pojednaj się z bratem swoim! Potem przyjdź i dar swój ofiaruj!

Pogódź się ze swoim przeciwnikiem szybko, dopóki jesteś z nim w drodze, by cię przeciwnik nie podał sędziemu, a sędzia dozorcy, i aby nie wtrącono cię do więzienia. Zaprawdę, powiadam ci: nie wyjdziesz stamtąd, aż zwrócisz ostatni grosz”.

Aby pojednanie mogło być prawdziwe, obie strony konfliktu powinny uznać swoją odpowiedzialność. Pojednanie może być budowane tylko na prawdzie i sprawiedliwości. Szczere uznanie odpowiedzialności każdej ze stron (lub też przynajmniej gotowość do jej szukania) jest konieczne do autentycznego pojednania. W pojednaniu nie można tuszować wzajemnych krzywd. Dobrze jest, kiedy istnieje wzajemna możliwość wypowiedzenia ich przed sobą. Pojednanie powinno też łączyć się z gotowością naprawienia wyrządzonych krzywd w takim jednak wymiarze, w jakim jest to możliwe. Najczęściej konieczny jest kompromis obu stron połączony z postawą wzajemnego zrozumienia, wyjścia sobie naprzeciw i przebaczenia.

Nie można mówić o trwałym pojednaniu, kiedy jedna strona konfliktu przerzuca w sposób niesprawiedliwy cały ciężar odpowiedzialności na drugą stronę. Nie może też być owocne i skuteczne takie pojednanie, w którym jedna ze stron „dla świętego spokoju”, z chorego poczucia winy lub też źle rozumianej odpowiedzialności bierze całą winę wyłącznie na siebie. Prawdziwe i trwałe pojednanie nie jest możliwe, kiedy jedna strona z obawy o siebie „podkłada się” drugiej. I choć w tej sytuacji może także dojść do zewnętrznego ułożenia wzajemnych relacji, to jednak w sercach pozostaje zwykle odczucie żalu i niesprawiedliwości. Każda ze stron powinna mieć swój udział w pojednaniu na miarę własnej odpowiedzialności oraz własnych możliwości.

Pięć języków miłości

 

Ewa kocha Adama. Adam kocha Ewę. Ewa myśli, że Adam jej nie kocha. Podobnie o Ewie myśli Adam. Oboje są w błędzie. Adam bardzo dba o rodzinę, pracuje sumiennie, nie tylko, że ma „złotą rączkę”, ale i nie trzeba go nawet prosić o drobne naprawy w domu, robi to od razu, kiedy tylko zauważy, że coś jest zepsute. Ewa próbuje spędzić każdą swą wolną chwilę z mężem, namawia go, by poszli razem na spacer, wybrali się do restauracji, poszli do kina i zaplanowali wreszcie razem długo odkładane wakacje. Każde z nich, na swój sposób, pracuje na dobro rodziny, i dla jej dobra. Robią to nie tylko dla tego, że leży to w ich charakterze, ale także, a może i przede wszystkim dlatego, że kochają swego współmałżonka. Może nawet nie uświadamiając sobie tego, w ten sposób wyrażają swą miłość. Niestety, to, że ich praca na rzecz rodziny, jest wyrazem miłości do męża lub żony, nie dociera do nich. Nie słyszą bowiem słów „kocham cię” i nie są świadomi tego, że miłość można wyrażać różnymi językami. Trochę w tym przypominają, dajmy na to, Japonkę i Szweda, którzy nie znając nawzajem swych języków, mimo najszczerszych chęci, nie dogadają się. Patrząc na Adama i Ewę, na ich brak sukcesu w przekazaniu uczuć miłości, dojdziemy do wniosku, że warto zarówno być świadomym swojego języka, jak i trzeba wiedzieć, jakim językiem posługuje się nasz partner, no i, że warto uczyć się „obcych” języków.

Gary Chapman, autor książki „Pięć języków miłości, czyli jak wyrażać swoje serdeczne oddanie partnerowi”, twierdzi, że obowiązkiem współmałżonków jest wzajemne poznanie języków, jakimi posługują się przy wyrażaniu miłości. Może być ich więcej niż jeden, ale każdy człowiek ma swój ulubiony sposób komunikowania swego uczucia. Nie tylko to. Kiedy małżonkowie nie używają tego samego języka miłości, mogą czuć że nie są kochani. Jeśli moją potrzebą jest mówienie o tym, że kocham, czynię to często, może nawet za często. Ale tym samym mam potrzebę słyszenia tego od ukochanej osoby. Gdy tego nie mam, odczuwam taki brak bardzo dotkliwie.

Według Chapmana, istnieje 5 głównych emocjonalnych sposobów komunikowania miłości. Oto one:

1 – słowa potwierdzające uczucie,

2 – czas spędzany z rodziną,

3 – otrzymywania prezentów,

4 – praca na rzecz rodziny,

5 – fizyczny kontakt.

Trudno przecenić wagę słów dla pomyślności związku. Dzięki nim możemy przekazać ukochanej osobie nasze oczekiwania i pragnienia, a także dowiedzieć się, czego oczekuje od życia i od nas nasz partner.

Czas spędzany z rodziną powinien z kolei być jednym z największych źródeł satysfakcji w życiu. By tak było, pokonać trzeba tendencję do skupiania się na sobie, otworzyć się na perspektywę drugiego człowieka, a w kontakcie z nim ofiarować mu swą pełną uwagę.

Jeśli chodzi o otrzymywanie prezentów, autorowi nie chodzi tylko o wymiar materialny. Największym darem, jaki możemy ofiarować, jesteśmy my sami, a szczególnie nasza fizyczna obecność dla drugiego człowieka, który potrzebuje emocjonalnego wsparcia.

Praca dla rodziny jest jednym z najważniejszych sposobów wyrażania swej miłości w małżeństwie. Zadbany, schludny dom, ciepły posiłek, oczekujący na domowników, troska, by mieszkanie było przytulne i estetyczne, może być równie ważnym wyrazem miłości, jak uwaga i czas spędzony z mężem lub czułe i serdeczne słowa.

Z kolei dla osób, dla których najważniejszy jest fizyczny kontakt, o jakości związku decyduje ilość i jakość chwil bliskości z partnerem – od trzymania go za rękę, przytulanie i pieszczoty, po seks. I tak na przykład dla kobiety, dla której ten język miłości jest głównym sposobem jej wyrażania i odczuwania, nie ma większego pocieszenia w chwili, gdy płacze, niż wtulenie się w ramiona męża.

Brak współbrzmienia i zrozumienia, który język miłości jest dla nas najważniejszy i który jest naczelnym sposobem wyrażania miłości przez naszego męża czy żonę może prowadzić do zasadniczych konfliktów lub wręcz do rozbicia związku. Oddajmy głos jednej z pacjentek Dr Chapmana:

„Mój mąż ma rację. Rzeczywiście, mijały tygodnie podczas których w ogóle nie dotykałam go. Przygotowywałam posiłki, utrzymywałam dom w porządku, robiłam mu pranie i próbowałam nie wchodzić mu w drogę. I szczerze nie wiedziałam, co jeszcze mogłabym dla niego zrobić. Nie mogłam pojąć, dlaczego jest tak emocjonalnie nieobecny i nie zwraca na mnie uwagi. To nie to, że nie lubię dotykania; dla mnie po prostu nigdy to nie było ważne. Ja czuję się kochana, gdy mąż spędza czas ze mną i docenia moje wysiłki w domu, a także, kiedy słucha, co do niego mówię. Naprawdę nie jest ważne dla mnie to, czy przytulamy się bądź całujemy. Tak długo, jak czuję, że mam jego uwagę, tak długo czuję się kochana.”

Łatwo możemy sobie teraz wyobrazić, co było z kolei źródłem frustracji męża tej kobiety.

 

 

Spróbujcie się Kochani zastanowić, jaki jest dla was główny emocjonalny język miłości; odgadnijcie, jakiego języka używa was współmałżonek i dzieci. Porozmawiajcie o tym i weźcie pod uwagę oczekiwania i potrzeby waszych najbliższych w tym względzie. Powodzenia!

Źrołdo: Janusz Wróbel

 

Jakim językiem miłości rozmawiasz? … przejdź do testu tutaj

Uratowani przed rozwodem

 

Codziennie rozwodzi się blisko sto małżeństw. Ile udałoby się ocalić, gdyby nie tylko w wigilijny wieczór małżonkowie umieli do siebie przemówić ludzkim głosem?

Dzisiaj w Polsce rozpada się co drugie małżeństwo. Biznes na prowadzeniu spraw rozwodowych robią prawnicy. Powoli dołącza do nich przemysł rozrywkowy, chcąc uczynić rozwód już nie tyle mato przykrym, co naturalnym, a nawet przyjemnym przejściem do nowego etapu życia. W czasie organizowanych od czterech lat Targów Rozwodowych mediatorzy udzielają wskazówek, jak rozstać się w „godny, pokojowy” sposób. Firmy cateringowe organizują z tej okazji przyjęcia, a biura turystyczne pomagają zrelaksować się po rozstaniu, proponując wycieczki porozwodowe. Już pierwsza edycja targów przywitała klientów pokazem mody „Twój nowy początek” i „Pokochaj swoją nową teściową”.

Średnia małżeńskiego pożycia w przypadku par decydujących się na rozstanie to 14 lat – wynika z danych GUS-u. Ale nie ma reguł, rozwodzą się małżeństwa z 2-3-letnim stażem i te po kilkudziesięciu wspólnie przeżytych latach. Najstarsi rozwodnicy świata, Bertie i Jessie Woodsowie, rozeszli się w wieku 98 lat.

W Polsce w 2016 r. liczba rozwodów wyniosła prawie 60 tys. W ponad 2/3 przypadków powództwo wnosiły kobiety. Orzeczenie rozwodu z winy żony następuje jednak w niewiele ponad 3 proc: przypadków. Wina męża orzekana jest w 20 proc. rozwodów. Przeważnie – w ponad 70 proc. – sąd nie orzeka winy. W tym wypadku „zgodność” małżonków nie dziwi, bo mogą szybciej zamknąć sprawę, otrzymując przy tym zwrot połowy kosztów pozwu. Najczęściej jako przyczynę rozwodu małżonkowie deklarują niezgodność charakterów (1/3 wszystkich rozwodów), kolejne przyczyny to zdrada lub trwały związek uczuciowy z inną osobą (26 proc.) i alkoholizm (1/5 rozwodów).

– Różnice charakterów występują w przeważającej liczbie małżeństw – uważa Jerzy Grzybowski, lider Ruchu Spotkania Małżeńskie, autor licznych publikacji o tematyce małżeńskiej.

Jednak główną przyczyną rozpadu małżeństw – podkreśla – jest brak umiejętności komunikowania się, prowadzenia dialogu przez małżonków.

Podobnie ocenia Jacek Pulikowski, doradca od 30 lat pracujący z małżonkami. – W głównej mierze przyczyną rozwodu jest niedojrzałość. Słowo dane drugiej osobie już się nie liczy. Przykład z ostatnich dni: mężczyzna, który odszedł od rodziny do drugiej kobiety, na pytanie, co będzie z jego dorastającym synem, odpowiedział mi: „Miał facet pecha”. Dorośli zachowują się jak rozkapryszone dzieci, wchodzą w małżeństwo, aby spełniać swoje zachcianki. Stają się egoistami, a świat utwierdza ich w tym, że mają prawo do własnego szczęścia – mówi Pulikowski. – Ten problem jest dopiero wierzchołkiem góry lodowej, w ślad za nim idzie zazwyczaj konsumpcyjny styl życia. Małżonek staje się czasem kupowanym towarem. Wybieram go sobie, bo mi odpowiada, a kiedy później przestaje mi odpowiadać, to – bazując na emocjach – zmieniam go prawie jak samochód – dodaje Jerzy Grzybowski.

Wpływ na dialog w małżeństwie mają też przeżycia z przeszłości: dorastanie w rodzinie rozbitej czy w rodzinie z problemem alkoholowym. Często małżonkowie nie uświadamiają sobie, w jak dużym stopniu dziedziczą te trudności i jak one odbijają się na ich relacjach. Kolejna – przyczyna leżąca u podstaw małżeńskich kryzysów to niezdolność jednego z małżonków do opuszczenia rodzinnego domu. – Jedno z nich „ciągnie” w kierunku swoich rodziców, chcąc, żeby w jego małżeństwie było tak „jak u niego w domu”. Opinia rodziców staje się ważniejsza od własnego zdania. Sposoby zaspokajania potrzeby kochania i bycia kochanym, uznania, bezpieczeństwa w nowym związku są nieadekwatne do panujących w tamtej rodzinie – wyjaśnia Grzybowski.

I dodaje, że brak odejścia z domu rodzinnego i prawdziwego, a nie tylko formalnego założenia własnej, naprawdę autonomicznej rodziny, jest często przyczyną rozwodu.

– Inna przyczyna kryzysu to sytuacja, kiedy przychodzi – naturalny w małżeństwie – okres rozczarowań. Przestaje się widzieć drugą osobę przez różowe okulary, zmniejsza się często intensywność przeżywania zakochania czy fascynacji. Pojawiają się także uczucia trudne. Małżonkowie błędnie uznają wtedy, że skończyła się miłość. Szukają – jak określa GUS w badaniach statystycznych – „trwałego związku uczuciowego z inną osobą”. Tymczasem miłość to nie tylko uczucia – podkreśla Grzybowski.

Powodem rozwodu może być także chorobliwe podejście do pracy albo problemy z wychowaniem dzieci. Honorata Trzaskalska, kierownik Centrum Psychoterapii Rodzin w Radomiu, ma wiele obserwacji. – Trafia do nas bardzo dużo małżeństw dobrze sytuowanych, w których obydwoje małżonkowie są bardzo aktywni zawodowo. Nie mają czasu na kontakt ze sobą, a najdłuższe ich rozmowy to zwykle te telefoniczne, odbywające się w podróży między pracą a domem. Inna grupa małżonków w kryzysie to ci przychodzący z dzieckiem z problemami. Jak się okazuje, głębokie problemy dziecka, na przykład niechęć do chodzenia do szkoły, opuszczanie zajęć, złe stopnie – to skutek kryzysu między rodzicami. A małżonkom wydawało się, że dziecko nie jest świadome, co się. między nimi dzieje – mówi Trzaskalska.

MÓWISZ I MASZ

Wystarczą trzy miesiące, aby się rozwieść: od złożenia pozwu w sądzie okręgowym do zakończenia sprawy rozwodowej. – Sprawy toczą się tak szybko, że często sami małżonkowie nie mogą uwierzyć, że to już koniec – mówi Antoni Szymański, socjolog, senator zajmujący się polityką rodzinną. Kilka lat temu rozprawę rozwodową poprzedzało posiedzenie pojednawcze. Dawało to czas na ponowne przemyślenie decyzji i wiele par wycofywało pozwy o rozwód. Niestety, z posiedzeń tych zrezygnowano, a mediacje, które miały je zastąpić, nie spełniają tej funkcji, ponieważ są rzadko stosowane.

Osoby pracujące z małżonkami rozwiedzionymi potwierdzają, że gdyby zdecydowani już na rozwód w porę otrzymali pomoc, wiele małżeństw udałoby się uratować. – Trzy na pięć rozwiedzionych par żałuje decyzji o rozwodzie – mówi ks. Marek Kraszewski, znany z pomocy małżeństwom w kryzysie.

W ramach Ruchu Spotkań Małżeńskich prowadzona jest grupa par rozwiedzionych, żyjących w powtórnych związkach niesakramentalnych. – Kiedy w tej kilkunastoosobowej grupie zapytałem ludzi, co chcieliby przekazać parom znajdującym się w sytuacji przed rozwodem, prawie wszyscy stwierdzili: nie dopuścić do rozwodu, troszczyć się o pierwsze małżeństwo – mówi Jerzy Grzybowski. – Nie tylko doświadczenia pracy w tej grupie, ale też liczne listy, które otrzymuję od małżonków rozwiedzionych, potwierdzają tę regułę. Część z nich twierdzi, że żałują decyzji, choć często nie chcą przyznać się do tego nawet przed sobą samym. Będąc w powtórnym związku piszą, że gdyby w przeszłości posiadali taką wiedzę, jak obecnie, postąpiliby inaczej. Rozwód jest wydarzeniem, po którym następuje spadek emocji, nabranie dystansu i czasem chęć szukania kontaktu ze współmałżonkiem. Znam małżeństwa, które po rozwodzie wróciły do siebie – dodaje Grzybowski.

Do decyzji o rozwodzie pośrednio zachęca państwo, dając rozwiedzionym przywileje, o których mogą tylko pomarzyć małżonkowie w pełnych rodzinach. – Wzrost rozwodów nastąpił wówczas, gdy wprowadzono świadczenie: 170 zł na dziecko dla osób samotnie wychowujących dzieci, a więc trzykrotność zasiłku rodzinnego. Wiele osób, które były w trudnej sytuacji materialnej, decydowało wtedy się na rozwód lub seperację. Takie sytuacje miały miejsce zwłaszcza w regionach wschodniej Polski, gdzie odnotowuje się wysokie wskaźniki bezrobocia – mówi Antoni Szymański. – Z tej formy pomocy zrezygnowano, ale utrwaliło się przekonanie, że bycie samotnym w niektórych sprawach ułatwia życie.

– Rozwiedzeni mogą rozliczać podatki wspólnie z dziećmi, czego nie mogą zrobić małżonkowie wspólnie wychowujący dzieci. Samotni mają pierwszeństwo w przyjmowaniu dziecka do przedszkola – zauważa Szymański. Zaznacza jednocześnie, że w najtrudniejszej sytuacji ekonomicznej w Polsce nie są rodziny samotnie wychowujące dzieci, ale rodziny wielodzietne. Podkreśla też, że samotne wychowywanie dziecka to bardzo zły model, skutkujący m.in.: gorszymi wynikami w edukacji, wzrostem przestępczości i chorobami depresyjnymi.

ZIELONE ŚWIATŁO

Jakie sygnały powinny być dla małżonków czerwoną lampką informującą o zagrożeniu rozwodem? – Na początek wzrastająca obojętność na siebie nawzajem, powtarzające się „ciche dni” lub nasilenie awantur. Potem późne powroty z pracy, a nawet znikanie z domu, ukrywanie się z rozmowami przez telefon, popijanie alkoholu i wiele innych zjawisk. Nie czekałbym jednak na takie oznaki – mówi Jerzy Grzybowski. – Warto, by w małżeństwie zawsze było zielone światło, warto pielęgnować miłość, przyglądać się własnym uczuciom, mieć coraz większą świadomość własnego sposobu reagowania w różnych sytuacjach. Starać się coraz bardziej rozumieć, co przeżywa, co mówi współmałżonek, nie oceniać go, starać się nie wykorzystywać jego słabości, nie prowokować trudnych uczuć, być wyrozumiałym na pojawiające się „skoki” emocji – one nie oznaczają, że przestaliśmy się kochać, ale że przeżywamy trudną sytuację, która minie, a która jest dla nas obojga zadaniem.

– Kiedy żyjemy w pośpiechu, kiedy jesteśmy zmęczeni – mówi lider Spotkań Małżeńskich – zmniejsza się nasza odporność na drobne nieporozumienia. Warto o tym pamiętać. Zwykła nauka dialogu może być czasem nieskuteczna, trzeba szukać wtedy pomocy terapeutycznej. Jacek Pulikowski przypomina o podstawowych błędach w relacjach małżeńskich, które mogą doprowadzać do kryzysów, a w ich efekcie do rozstań. – Ludzie wchodząc w małżeństwo nieustannie wypominają sobie, że się od siebie różnią, zamiast cieszyć się tą odmiennością, która jest ich bogactwem. Żona wypomina mężowi, że nie potrafi tak samo jak ona przeżywać wydarzeń radosnych. Oboje nie dbają o wzajemne uczucia, o to, żeby im było ze sobą dobrze. Ranią się nieustannie. Mężowie przestają zabiegać o żony, przynosić kwiaty. Podobne błędy popełniają żony: przestają doceniać swoich mężów. Która z pań mówi: „Co ja bym bez ciebie zrobiła”? Niedoceniani małżonkowie szukają uznania na zewnątrz, co kończy się dla małżeństwa tragicznie – mówi Pulikowski.

Takim sytuacjom trzeba natychmiast zaradzać. – Kiedy psują się uczucia, najlepszą metodą jest troska o nie. Jedna ze stron powinna przerwać ten krąg sprawiania sobie przykrości. Przestać reagować na zaczepki słowne, zacząć okazywać szacunek, miłość – nawet jeśli początkowo jedna ze stron tego nie zauważy, po pewnym czasie może zacząć odpowiadać tak samo. Ważne jest wspólne świętowanie rocznic, wychodzenie do kina, do teatru, wspólne spędzanie wakacji – przekonuje Jacek Pulikowski. – Znam małżeństwo, które odkąd się pobrało, przez 50 lat, każdego 13. dnia miesiąca na pamiątkę ślubu urządza uroczystą kolację.

Co jednak zrobić, kiedy jedno z małżonków pracuje nad związkiem, a druga strona zaczyna odchodzić? – Poddawanie jej naciskom, żeby się zmieniła, przynosi zazwyczaj odwrotny efekt. Zmienić się mogę tylko ja sam – zauważa Jerzy Grzybowski. – Kiedy w związku pojawia się trzecia osoba, nie można całej winy przenosić na współmałżonka. Osoba zdradzana także nie dbała o relacje w małżeństwie, a może nawet swoim zachowaniem doprowadziła do tego, że współmałżonek „nie wytrzymał” i kogoś sobie poszukał. Nie usprawiedliwiam go, ale chcę podkreślić, że przyczyna zdrady leży najczęściej po obu stronach. Brak kontroli nad własnymi emocjami powoduje, że osobę zakochaną w kimś trzecim ogarnia tzw. amok. Nie działają już wtedy żadne argumenty, nawet ten o nierozerwalności małżeństwa, choć taki współmałżonek uważa się osobą wierzącą. Z ludzkiego punktu widzenia jest już wtedy za późno na ratowanie małżeństwa, ale cuda się zdarzają – mówi Grzybowski.

RECEPTA NA TRWAŁOŚĆ

Małżeństwo trzeba stale pielęgnować, by jak najrzadziej dochodziło do konfliktów. Potrzebne jest pogłębianie świadomości, że pomoc jest potrzebna i że nie wolno czekać na kryzys. – Konflikty i kryzysy są w małżeństwie zjawiskiem normalnym. Nie da się ich całkowicie uniknąć. Chodzi jednak o to, by stały się szansą rozwoju i odnowy małżeństwa. Warto się do tego przygotować. Kiedy proponuję małżeństwom wyjazdy na weekend rekolekcyjny Spotkań Małżeńskich, słyszę czasem: „Nam to jest niepotrzebne, jesteśmy dobrym małżeństwem”. Ale taki wyjazd nie jest tylko pomocą dla małżeństw, które aktualnie przeżywają kryzys, ale jest szansą przygotowania się na ewentualne trudności w dialogu w przyszłości – podkreśla Jerzy Grzybowski.

Naukowcy próbują badać, co sprzyja, a co szkodzi trwałości małżeństwa. Anglicy z London School of Economics and Political Science dowodzą, że pomoc mężczyzny w pracach domowych, opiece nad dziećmi i zakupach nie tylko cementuje związek małżeński, ale zmniejsza dwukrotnie ryzyko rozwodu. Inne badania, amerykańskich z kolei uczonych, potwierdzają, że rzadziej rozwodzą się ludzie głęboko wierzący i małżonkowie, którzy razem się modlą.

Duszpasterze pracujący z małżeństwami chrześcijańskimi podkreślają wagę wartości chrześcijańskich: życie chrześcijańskie małżonków, korzystanie z wspólnej modlitwy małżonków i czytania Słowa Bożego. –  Małżeństwo to łaska, która przejawia się tym, że mamy siłę trwania przy małżonku, chociaż pewnie każde miałoby ochotę pójść w swoją stronę – wyjaśnia ks. Marek Kruszewski. – Potrzeba więce jchrześcijan, którzy by pracowali z małżeństwami – podsumowuje.

Bez oferty pomocy z zewnątrz liczba małżeństw zagrożonych rozwodem będzie wzrastać.  Terapeuci są zgodni: brakuje ośrodków pomocy rodzinie.

– Około 300 małżeństw czeka u nas na terapię, a tymczasem każdy miesiąc bez pomocy to zagrożenie rozstaniem – mówi Honorata Trzaskalska z Centrum Pomocy w Radomiu. Nie każde duże miasto może poszczycić się tego rodzaju placówką. W ciągu prawie trzech lat działalności pomoc zyskało 280 rodzin. Placówka działa przy Fundacji Diecezji Radomskiej „Dać sercom nadzieję”, utworzonej przez byłego ordynariusza radomskiego bp. Zygmunta Zimowskiego. W dużych czy w małych miastach, dostępność ośrodków doradczych czy terapeutycznych jest dość słaba. Odrębnym tematem jest ich jakość.

– W jednym z ośrodków moja znajoma otrzymała poradę od psychologa: „Różnica charakterów, proszę dać sobie spokój z ratowaniem małżeństwa” – mówi pani Lidia. Najlepiej więc korzystać z pomocy sprawdzonych, poleconych fachowców. Lukę zaczynają wypełniać kursy komunikacji, dialogu małżeńskiego, rozwiązywania małżeńskich problemów organizowane przez stowarzyszenia chrześcijańskie czy grupy działające przy wspólnotach i kościołach. Jacek Pulikowski w ciągu roku odbywa 100 spotkań weekendowych, na które jako prowadzący zapraszany jest w różne regiony Polski. – Na ostatnie, zatytułowane „Remont małżeński”, przyszło 400 małżeństw – mówi doradca.

Organizowane raz w miesiącu warsztaty Mistrzowskiej Akademii Miłości na warszawskich Bielanach ściągają setki par. Dużym zainteresowaniem małżeństw cieszy się inicjatywa Kościoła Domowego Diecezji Warszawsko-Praskiej, który zaskakuje kolejnymi propozycjami warsztatów. Kolejnym – po bardzo udanej „Samochodowej randce” – jest „Ognioodporny kurs przeciwpożarowy”.

Niestety, nie ma systemowych rozwiązań pomocy rodzinie. – W debacie publicznej problematyka rozwodów i ich społecznych oraz psychologicznych konsekwencji jest pomijana i lekceważona – zauważa Antoni Szymański. Ostatnio Członkowie Zespołu ds. Rodziny Komisji Wspólnej Rządu i Episkopatu Polski w liście otwartym do posłów podkreślali konieczność upowszechnienia mediacji w procesach rozwodowych oraz konieczność rozszerzenia sieci poradni małżeńskich i rodzinnych. Czy trwałość małżeństwa stanie się wartością społeczną? Czy postulaty z listu będą tylko niespełnionymi przedświątecznymi życzeniami?