…bo miłość składa się w sumie z tych malutkich gestów

„Wybierając partnera życiowego musisz pamiętać dziecko, że nie liczy się jak on wygląda, czy ile ma talentów, tylko jakie ma serce – serce do innych i do ciebie.

 

Bo za 50 lat będzie cały pomarszczony, a życie jest nieprzewidywalne i nawet zapalony tancerz w wyniku pewnych wypadków może nie być w stanie postawić samodzielnie kroku. I wtedy właśnie liczy się tylko to, co on ma w środku.

Czy jest serdeczny i dobry, czy daje silne oparcie i poczucie bezpieczeństwa, czy troszczy się o ciebie i nie tylko mówi, ale i pokazuje, że Cię kocha.

Nie chodzi tu o wielkie czyny, bo miłość składa się w sumie z tych malutkich gestów – z wracania do domu, do Ciebie w pierwszej kolejności ponad wszystkim, z uśmiechu w trudnych momentach, z zawiązywania Ci szalika pod szyją, gdy zimno, z używania w kuchni składnika, którego on nie lubi, ale je tylko dlatego, bo wie, że ty za nim przepadasz, z umiejętności powiedzenia przepraszam, gdy się zrobiło źle i wielu innych.
Tak ważna jest umiejętność postawienia siebie samego na drugim miejscu i kierowania się dobrem ukochanej osoby.

Musisz przede wszystkim wiedzieć, że on Cię kocha – a reszta na prawdę się nie liczy.”

~ autor nieznany

Jak być męskim? Wystarczą buty, szabla i ziarnko piasku

Wierność, odpowiedzialność i pokora to składniki, bez których niemożliwe jest sporządzenie recepty na to, jak być męskim. Bez nich nie zbierzemy plonu, stale będziemy nienasyceni, a mieszek miłości będzie wciąż pusty.

Wygodne buty

Kiedyś pewien, skądinąd nasz ulubiony komediant aktor-piosenkarz, siedząc na kanapie u jednego z naczelnych przepytujących w naszym kraju, z rozbrajającą szczerością wyznał: „Bo dla mnie wierność jest najważniejszym atrybutem męskości i naprawdę tego chciałbym się trzymać. Bo co mnie określa bardziej jako mężczyznę niż wierność przysiędze, jaką się złożyło?”.

Nie można prawdziwie przeżyć życia, spędzając go na kanapie z pilotem w ręku. Pilotem, który markuje podejmowanie decyzji, wciągając coraz głębiej w iluzję rzeczywistości. Żeby żyć, trzeba wstać z kanapy i iść. Żeby kroczyć, trzeba ubrać buty. Wygodne. Takie, które nie tylko zaprowadzą nas tam, gdzie (nie) chcemy, ale pozwolą towarzyszyć tym, którzy swoje buty już dawno podarli, a może nawet nigdy nie było im dane jakichkolwiek założyć.

Wierny jest ten, kto idzie. To prawda, którą coraz częściej dostrzegam w codzienności małżeńskich wertepów. Zdarza się chadzać pod górkę, z ciężkim plecakiem doświadczeń, bez życiodajnej wody i glukozy małych gestów, zostawiwszy mapę pod stertą ulotek otrzymanych od sprzedawców marzeń. Ważne, że razem, że w butach, że krok po kroczku bliżej… siebie.

 

Schowaj szabelkę

Może i zabieramy głos rzadziej niż kobiety, jednak w przeciwieństwie do nich, w naszym posługiwaniu się szablą słowa przypominamy często pijanego szlachcica. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że słowami mogę podnieść spotkanego człowieka na duchu, ale moje słowa mogą też głęboko zranić, nie mówiąc o tym, że bywają również śmiercionośne.

Mimo tej świadomości, ciągle zdarza się, że zamiast przecinać więzy nienawiści, obłudy, kłamstwa, chciwości, wymachując moją „szabelką”, tnę gdzie popadnie, nie zważając na ludzi i konsekwencje.

Z obfitości serca mówią usta – to prawda, która wielokrotnie hamowała moje zapędy krasomówcze, wychwytując wersy nie zorientowane na dobro drugiego. Na myśl przychodzi jeden z moich ulubionych tekstów Tischnera: „Może i masz rację, ale jakie z tego dobro?”.

Ale nie zawsze tak jest, ba, ciągle nie zadaję sobie kluczowych pytań. Czy to, co mówię jako mężczyzna, mąż, ojciec podnosi na duchu moją żonę? Czy moje słowa wypływają z serca rozpalonego miłością do Boga i mojej rodziny? Czy moja permanentna chęć zabrania głosu w każdej sprawie buduje, czy niszczy relacje, w których jestem?

Skoro nie potrafię wziąć odpowiedzialności za moje słowa, kto powierzy mi swoje życie, zdrowie, sprawy? W gruncie rzeczy, kiedy sytuacja wymyka się spod kontroli i nasze oczekiwania wystawione są na próbę miłości nieprzyjaciół (za każdym razem, kiedy nie chcę umierać za żonę, jawi mi się ona jako mój wróg), bardzo łatwo dobyć miecza. O wiele trudniej go schować.

 

Perła z ziarnka piasku

W odkrywaniu własnego męstwa napotykamy na przeszkody, które – gdy się dokładnie zastanowić – bywają klasycznymi wymówkami. „Jestem za słaby”, „nie nadaję się”, „okoliczności są niesprzyjające” zatruwają od wczesnego dzieciństwa nasz wewnętrzny strumień pragnień, by przejść po tym łez padole najpiękniej, jak tylko się da.

Muszę przyznać, że przez większość mojego życia nie miałem pojęcia, jak powstają perły. Gdybym dowiedział się wcześniej, być może nie zmarnowałbym tylu okazji do ich zrodzenia. Otóż, żeby powstało piękno nieporównywalne z niczym innym, do naszego wnętrza (małży) musi dostać się odrobina trudu (ziarenko piasku), który w pierwszym odruchu blokuje, ogranicza, przeszkadza. To najpiękniejsze znane mi zobrazowanie pokory.

Kimże jest człowiek, jeśli nie ziarenkiem piasku, które z miłości zostało zanurzone w perłowej masie? Nawet najpiękniejsze perły mają bowiem swoją historię, która skrywa trudności, słabości i grzechy. To z kolei prawda o męskości, która bez pokory nigdy nie zostanie odkryta.

Autor: Marcin Gomułka / Aleteia pl