Zacznij dopuszczać pozytywny kierunek wydarzeń

Żadne małżeństwo nie przetrwa, jeżeli w sytuacji konfliktowej zaczniemy się koncentrować na negatywach, które nagle urastają do wielkiego problemu .

Wystarczy przez miesiąc kultywować negatywne myśli o partnerze w małżeństwie i jesteśmy gotowi do rozwodu. Ponieważ nie widzimy już żadnej pozytywnej alternatywy. Kultywujemy tylko negatywne myśli o swoim partnerze. Zakładamy tylko negatywny rozwój wydarzeń , podczas gdy kluczowym momentem w każdej terapii małżeńskiej jest, kiedy wpierw nauczymy małżonków w sytuacji kryzysowej pewnego odruchu:

„On / Ona nie chciał/a mnie zranić. On/Ona tego serio nie myślała. To nie było jego/jej pragnieniem”

 

W każdej terapii małżeńskiej od tego z małżonkami zaczynamy. I kiedy małżonkowie chcą dopuścić tę pozytywną alternatywę czyli przestać myśleć negatywnie o sobie nawzajem, a zaczynają dopuszczać pozytywny kierunek wydarzeń, jest szansa, że sprawa jest wygrana.

„Przemiana umysłu” H.Wieja

Wreszcie wybaczyłam mężowi. Nie mogłam zrobić nic lepszego. Dla siebie — świadectwo

Chroniąc się przed zranieniem, budowałam mur wokół serca. Sama nie pozwalałam sobie na uzdrowienie.

Słowo „wybaczam ci” było jak haust świeżego powietrza.

Nie mogłam przestać płakać, gdy odtwarzałam w głowie bez końca wieczorne wydarzenia. Czułam się jak po zderzeniu z pociągiem towarowym. Mój mąż powiedział mi wszystko ze szczegółami, przeprosił za to, co zrobił i poprosił o przebaczenie. A ja nie mogłam mu wybaczyć. Nikt przy zdrowych zmysłach nie oczekiwałby ode mnie wybaczenia tego, co mi zrobił – myślałam. Nikt.

 

Złość i rozgoryczenie

Czas mijał. Skupiłam się na codziennych obowiązkach, opiece nad dziećmi, płaceniu rachunków… Mój mąż i ja coraz bardziej oddalaliśmy się od siebie. Mimo że przepraszał za to, jak bardzo mnie zranił, ja dalej obwiniałam go za wiele innych spraw. Uzasadniałam to uczuciem złości, żalu i rozgoryczenia.

W tamtym czasie nie zdawałam sobie z tego sprawy, ale chroniąc siebie przed zranieniem, budowałam w sobie więzienną twierdzę. Nie umiałam przebaczyć.

Pułapka bólu i cierpienia

Pewnego poranka, kiedy szykowałam się do pracy, zerknęłam w lustro. To, co zobaczyłam, jednocześnie wytrąciło mnie z równowagi i zaalarmowało. Wpatrując się w swoje odbicie, zobaczyłam rozgoryczoną, zmizerniałą kobietę, której twarz z trudem rozpoznałam.

Światło w moich oczach wyblakło, skóra była poszarzała i blada. Zamiast zmarszczek od śmiechu miałam głębokie bruzdy od płaczu. Nie podobało mi się to, co zobaczyłam, a jeszcze bardziej to, jak się czułam – znużona, nędzna, samotna.

W tym krótkim momencie w końcu zdałam sobie sprawę, że mur, który zbudowałam wokół swojego serca, nie pozwala na doświadczenie głębokiego uzdrowienia i miłości, których tak desperacko potrzebowałam. Nie mogłam iść naprzód. Czułam się, jakbym była w pułapce niekończącego się koszmaru bólu i cierpienia. Nadszedł czas, by to zmienić. Ale jak?

Przebaczenie to długi proces

Po wielu rozmowach, kłótniach i wylanych łzach, zdecydowaliśmy się z mężem poprosić o pomoc specjalistę. Dzięki temu w sposób dojrzały i pełny zaczęłam rozumieć czym jest (i czym nie jest) przebaczenie.

Przede wszystkim przebaczenie nie było jednorazowym wydarzeniem. To nie tak, że powiedziałabym mojemu mężowi, że mu wybaczyłam i – puf! – całe zranienie i zniszczenie w naszym związku magicznie by zniknęło.

Wręcz przeciwnie, jest to długotrwały proces. Jego pierwszym etapem było rozpoznanie, że zostałam zraniona. To stosunkowo łatwe – byłam przecież zraniona bardzo głęboko. Ale co dalej?

Przebaczenie mojemu mężowi nie oznaczało, że zaakceptowałam to, co zrobił. Nie znaczyło też, że stałam się dla niego popychadłem. Przebaczenie było podarunkiem, który zdecydowałam się ofiarować samej sobie.

Przebaczenie daje wolność

Nigdy nie zapomnę momentu, w którym zdecydowałam się przyjąć przeprosiny męża. Z pewnością była to niełatwa decyzja, a także intencjonalny akt mojej upartej dobrej woli. Nie doświadczyłam przy tym ciepłego uczucia szczęścia rozchodzącego się po żyłach. Ale potem poczułam, jakby ktoś otworzył okno i wpuścił trochę świeżego powietrza do mojego życia. Po wielu miesiącach stłoczenia w samotności i ciemnej więziennej celi poczułam w końcu, że mogę na nowo żyć, ruszać się i oddychać. Wybierając przebaczenie, wybrałam bycie uzdrowioną i wyzwoloną z łańcuchów, które trzymały mnie w niewoli.

Zawsze zachodziłam w głowę nad biblijnym fragmentem, w którym Jezus zapytany: „Ile razy mamy przebaczać, Panie? Siedem razy?”, odpowiada: „Nie siedem razy, ale siedemdziesiąt siedem”. Jednak kiedy zdecydowałam się przebaczyć mężowi, w końcu zrozumiałam te słowa.

 

 

 

W małżeństwie, bardziej niż w innych relacjach, których doświadczyłam, zdarzają się nieustannie okazje do przyjmowania i udzielania przebaczenia. Pamięć o tym, co zrobił mój mąż, czasem daje o sobie znać i wywołuje fale smutku, które znów zalewają we mnie poczucie pokoju. W takich momentach mam wybór: mogę znów zamknąć się w więzieniu, w którym tak długo byłam zniewolona, albo pozbyć się żalu, smutku i gniewu. I nabrać świeżego powietrza, które poczułam, gdy pierwszy raz powiedziałam „wybaczam ci”. Więc znowu, niezależnie od moich odczuć, wybieram przebaczenie i wolność. Siedemdziesiąt siedem razy. Znalazłam klucz.

Heather Anderson Renshaw | Lip 27, 2017

Pojednanie …… od czego zacząć

Od czego zacząć, by się pojednać?

 

 

Do indywidualnego przemyślenia. Na początek zajrzałam do Biblii, w ewangelii Mateusza 5, 20-26 jest napisane

Jezus powiedział do swoich uczniów: „Jeśli wasza sprawiedliwość nie będzie większa niż uczonych w Piśmie i faryzeuszów, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego.
Słyszeliście, że powiedziano przodkom: «Nie zabijaj», a kto by się dopuścił zabójstwa, podlega sądowi.

A Ja wam powiadam: Każdy, kto się gniewa na swego brata, podlega sądowi. A kto by rzekł swemu bratu: «Raka», podlega Wysokiej Radzie. A kto by mu rzekł: «Bezbożniku», podlega karze piekła ognistego.

Jeśli więc przyniesiesz dar swój przed ołtarz i tam wspomnisz, że brat twój ma coś przeciw tobie, zostaw tam dar swój przez ołtarzem, a najpierw idź i pojednaj się z bratem swoim! Potem przyjdź i dar swój ofiaruj!

Pogódź się ze swoim przeciwnikiem szybko, dopóki jesteś z nim w drodze, by cię przeciwnik nie podał sędziemu, a sędzia dozorcy, i aby nie wtrącono cię do więzienia. Zaprawdę, powiadam ci: nie wyjdziesz stamtąd, aż zwrócisz ostatni grosz”.

Aby pojednanie mogło być prawdziwe, obie strony konfliktu powinny uznać swoją odpowiedzialność. Pojednanie może być budowane tylko na prawdzie i sprawiedliwości. Szczere uznanie odpowiedzialności każdej ze stron (lub też przynajmniej gotowość do jej szukania) jest konieczne do autentycznego pojednania. W pojednaniu nie można tuszować wzajemnych krzywd. Dobrze jest, kiedy istnieje wzajemna możliwość wypowiedzenia ich przed sobą. Pojednanie powinno też łączyć się z gotowością naprawienia wyrządzonych krzywd w takim jednak wymiarze, w jakim jest to możliwe. Najczęściej konieczny jest kompromis obu stron połączony z postawą wzajemnego zrozumienia, wyjścia sobie naprzeciw i przebaczenia.

Nie można mówić o trwałym pojednaniu, kiedy jedna strona konfliktu przerzuca w sposób niesprawiedliwy cały ciężar odpowiedzialności na drugą stronę. Nie może też być owocne i skuteczne takie pojednanie, w którym jedna ze stron „dla świętego spokoju”, z chorego poczucia winy lub też źle rozumianej odpowiedzialności bierze całą winę wyłącznie na siebie. Prawdziwe i trwałe pojednanie nie jest możliwe, kiedy jedna strona z obawy o siebie „podkłada się” drugiej. I choć w tej sytuacji może także dojść do zewnętrznego ułożenia wzajemnych relacji, to jednak w sercach pozostaje zwykle odczucie żalu i niesprawiedliwości. Każda ze stron powinna mieć swój udział w pojednaniu na miarę własnej odpowiedzialności oraz własnych możliwości.